Dlaczego tracimy wiarę?

"Jak odzyskać wiarę?" Z ks. Mirosławem Cholewą rozmawia Tomasz Rowiński

www.mwydawnictwo.pl/ |

publikacja 07.11.2012 07:00

Naszym idolem staje się czasem pieniądz, sukces zawodowy, a czasem jakaś wymarzona, indywidualna droga kariery.

Dlaczego tracimy wiarę?

Jeden z Ojców Kościoła mówił, że częstym powodem, dla którego ludzie odchodzą od Kościoła i wiary w Chrystusa, jest trudność z zachowaniem wymagań moralnych. Czy i dziś jest to powód porzucania Boga?

W moim przekonaniu wymagania, jakie stawia wiara, nie są wcale przyczyną odejść – wręcz przeciwnie. Niestety, obserwujemy to w rożnych Kościołach poreformacyjnych, gdzie pewne wymagania moralne znacznie obniżono i okazało się, że tam jeszcze więcej ludzi odchodzi od uczestnictwa w życiu wspólnot i porzuca praktykę religijną. Liberalizacja wymogów ewangelicznych jest złudzeniem rozwiązania problemu odchodzenia z Kościoła, a nie rzeczywistym wyjściem z sytuacji. Szczególnie przekonanie, że jeśli „poluzujemy śrubę”, to więcej ludzi zatrzymamy w Kościele, prowadzi donikąd. Absolutnie nie.

Natomiast może tak być, że część ludzi traci wiarę, osłabia swoją więź z Bogiem lub Kościołem i wchodzi w praktyczne porzucanie przykazań. Jeśli faktycznie takie osoby przyjmą jeszcze dodatkowo konsumpcyjny tryb życia, zachwycą się nabywaniem, intensyfikacją przeżyć, to w krótkim czasie z materii i przyjemności mogą zacząć tworzyć sobie bożka. Gdy do tego dochodzi jeszcze bezmyślność, bezrefleksyjność na temat konsekwencji własnych czynów, to niestety zjawisko takie w skali masowej może prowadzić do obserwowanej współcześnie laicyzacji. Na zachodzie Europy niestety bardzo wyraźnie widzimy efekty tych negatywnych procesów. Tamtejsze kościoły, dawniej masowe, wyludniły się niemal zupełnie, ponieważ wierni w tych krajach odchodzą od praktyk religijnych.

Niektórzy socjologowie wiązali te procesy ze wzrostem materialnego standardu życia i dobrobytem, ale wiemy, że sprawy wcale nie muszą się toczyć w takim kierunku. Mamy przecież przykład Stanów Zjednoczonych, kraju bardzo religijnego. Niekoniecznie w całości chrześcijańskiego czy katolickiego, ale bogatego w tradycje wiary i dającego liczne przykłady ludzi, nawet bardzo zamożnych, zachowujących cnoty religijne i pielęgnujących głęboką pobożność. Dlatego myślę, że drogą do zatrzymania ludzi na drodze zbawienia nie jest obniżanie standardów moralnych. Oczywiście nie przekreślam intuicji Ojców Kościoła, ponieważ faktycznie w niektórych osobach wiara może się osłabiać, jeśli ulegają stylowi życia, jak bym to określił: „lekkiego ducha”.

Patrząc indywidualnie, a nie socjologicznie, na ludzkie doświadczenie, wejście w grzech, niezadbanie o nawrócenie może wypłukiwać wiarę?

Na pewno zachłyśnięcie się konsumpcją stwarza takie zagrożenie. Uważam, że utrata wiary jest też skutkiem bezmyślności. Wiara jest rozumna i jeśli ktoś naprawdę ją zgłębia, jeśli zgłębia Słowo, jeśli czyta dobre, zdrowe książki katolickie, to właśnie takie intelektualne „pożywienie” może być dobrym antidotum na zwątpienia. Natomiast relatywizm moralny, rozmywanie swojej tożsamości, rezygnacja z poszukiwania spełnienia w Bogu, a szukanie go poza Nim będzie jednak formą idolatrii. Jej konkretna forma może być oczywiście rożna. Naszym idolem staje się czasem pieniądz, sukces zawodowy, a czasem jakaś wymarzona, indywidualna droga kariery.

Jak to wygląda w praktyce?

Niedawno rozmawiałem z pewnym parafianinem, który powiedział, że przyszedł, aby ochrzcić dziecko. Podobnie jak we wcześniej podanym przykładzie, żyje z partnerką bez sakramentu małżeństwa i nie ma przeszkód, żeby je zawrzeć. Pytam tego pana, dlaczego nie zawarli małżeństwa sakramentalnego. A on odpowiada, że nie mieli czasu. Ja na to: „Wie pan, to brzmi śmiesznie, gdy pan mówi: „Nie mieliśmy czasu”. Zawarli kontrakt cywilny i na to mieli czas, a na ślub kościelny nie mają czasu. Przyciskam go dalej i pytam, czy praktykuje. Okazuje się, że nie. I znów: „Nie chodzę w niedzielę na Mszę Świętą, bo nie starcza już czasu, mam taką pracę, taki zawód, że nie mam kiedy”. „Wie pan, zwykle mamy czas na to, co uznajemy za ważne. Jeśli dla mnie ważną sprawą będzie praca, to znajdę na nią czas, jeśli dla mnie rzeczą ważną będzie rodzina, to i dla rodziny ten czas znajdę. Jeśli dla mnie sprawą ważną będzie Bóg, to znajdę też czas dla Boga. Konkretnym tego wyrazem będzie uczestnictwo we Mszy Świętej”. Jeszcze raz to powtórzę. Mamy czas na to, co uznajemy za ważne. To, jak dysponuję czasem, wiele mówi o tym, co dla mnie jest rzeczywiście istotne. Czy stawiam na pierwszym miejscu sprawy zasługujące na takie traktowanie? Czy może gdzieś już rozmyły mi się wszystkie hierarchie, a w moje życie wkradł się relatywizm, który uczynił rzeczywistość niewyraźną?

Można odnieść wrażenie, że wielu ludzi, którzy deklarują się jako wierzący, tak naprawdę nie wsłuchuje się w głos Kościoła. Nie chcą wiedzieć, co Kościół mówi o pewnych sprawach. Dotyczy to choćby kwestii moralności seksualnej. Taką postawą deklarują, że nie przynależą realnie do wspólnoty Kościoła. Ciągle określamy ich jako wierzących, jednak oni zrobili już krok poza. Właściwie Kościół jest dla nich trochę jak urząd, a to chyba nie najwłaściwsze spojrzenie.

Niestety, część ludzi tak naprawdę nie zna nauki Kościoła, a chodzi przecież o depozyt wiary.

Z czego to wynika?

Pewna część przekazu medialnego w bardzo dużym uproszczeniu, a niekiedy wręcz fałszywie podaje treści dotyczące nauki Kościoła. Jeśli teraz ktoś mówi, że odrzuca naukę Kościoła, na przykład w kwestii problematyki antykoncepcyjnej czy in vitro, to ja nie wiem, co taka osoba tak naprawdę odrzuca, dopóki nie przeprowadzę z nią rozmowy. Ile osób wie, jaka jest nauka Kościoła w rożnych ważnych kwestiach? Dlaczego ona jest taka, a nie inna?

Jest aż tak źle?

Podam może przykład z wizyty duszpasterskiej, czyli tak zwanej kolędy. Kiedyś wszedłem do jednego z domów i zostałem od drzwi zaatakowany przez starszego człowieka, który tam mieszkał. Strzelał do mnie słowami chyba przez piętnaście minut. Mówił jak karabin maszynowy. Dowiedziałem się, że przez sprawę in vitro Kościół skazał go na ekskomunikę. Muszę powiedzieć, że usłyszałem wtedy wiele niedorzeczności. W końcu wystrzelał całą amunicję. Zostawiłem tę sytuację bez komentarza, żeby nie zaogniać dodatkowo sprawy, ale gdy już widziałem, że emocje opadły, powiedziałem: „Proszę pana, podam panu osiem powodów, dla których uważam, że in vitro jest niedobre, złe, niemoralne i niebezpieczne”. No i podałem te osiem powodów. Przez pół godziny, a może nawet dłużej ten człowiek z rozdziawionymi ustami słuchał nauki Kościoła na ten temat. Jeszcze kiedy on do mnie tak strzelał, to zapytałem, czy słyszał kiedyś o naprotechnologii. Stwierdził, że coś słyszał. Odpowiedziałem zachęcająco, żeby zgłębiał ten temat bardziej, wtedy zobaczy, na czym polega różnica pomiędzy właściwym leczeniem bezpłodności, przyczyn niepłodności, a in vitro, które jest metodą niemoralną i niebezpieczną dla zdrowia kobiety. W dodatku jest nieskuteczna. Jej praktykę można opisać tak: mamy dużą skuteczność zapłodnienia, ale małą skuteczność narodzin. Co oznacza planową śmierć poczętych dzieci.

Jak na to wszystko reagował Księdza rozmówca?

Gdy już te osiem argumentów przeciw in vitro wyliczyłem, był niezwykle zaskoczony i zdziwiony.

Co go tak zaskoczyło?

Po prostu w istocie nie znał stanowiska Kościoła na temat leczenia niepłodności. Mieliśmy przecież, po wypowiedziach biskupów, wielką dyskusję w mediach na temat ekskomuniki – kiedy może być ona stosowana i jak to jest naprawdę z tą karą w prawie Kościoła… Mimo wszystko dyskusja ta też była wyrwana z kontekstu. Wiemy, jak działają media. Często szukają sensacji, możliwości „rzucenia się” na jakiś temat. Najtęższe głowy w Kościele przez dwa tysiące lat zgłębiają rożne tematy, a tu nagle jakiś dziennikarz wykłada te sprawy tak, jakby on dopiero był mądry, a wszyscy przed nim głupi. Teraz wszyscy biskupi okazują się nieukami, a cały Kościół to idioci. Podam może jeszcze jeden przykład niewiedzy zaczerpnięty z wizyty duszpasterskiej. Rozmawiałem z pewną kobietą i od słowa do słowa weszliśmy w sprawy najistotniejsze. Wtedy ta pani mi mówi, że nie uznaje pewnych dogmatów, że w wielu miejscach nie podoba jej się nauka Kościoła. Nie straciłem animuszu, tylko pytam: „No to świetnie, bo trafiła pani na teologa, specjalistę od dogmatyki. Które dogmaty pani nie pasują, który dogmat wiary pani odrzuca, czego pani nie może przyjąć?”. A ona była zupełnie zaskoczona, zapowietrzyła się wręcz. Nie potrafiła konkretnie nic powiedzieć. Ta sytuacja pokazuje, jak duża jest bezmyślność wielu ludzi, którzy coś odrzucają, ale właściwie nie wiedzą co, tylko idą za pogłoskami i antykościelnym klimatem.

Ma Ksiądz jakąś prostą receptę na takie sytuacje?

Niestety, w wielu wypadkach dopiero cały kontekst pewnych okoliczności może wyjaśniać niektóre sprawy, tak jak i niektóre elementy nauczania Kościoła. Ostatni książkowy wywiad papieża Benedykta XVI Światłość świata doskonale to pokazuje. Papież w swojej obszernej wypowiedzi nie pominął rożnych trudnych tematów kościelnych. Prowadzący ten wywiad Peter Seewald także pokazywał w wielu miejscach złożoność pewnych okoliczności towarzyszących jakimś wydarzeniom w życiu Kościoła. Sam Ojciec Święty wyjaśnił w tej książce szerokie tło niektórych spraw. Po takim wyjaśnieniu okazuje się, że ocena sytuacji wygląda zupełnie inaczej niż na popularnym portalu czy w gazecie głównego nurtu. Zwykły przekaz medialny bardzo zniekształca, zafałszowuje rzeczywistość – nie tylko kościelną zresztą. Następną sprawą na granicy manipulacji i celowego działania pewnych ludzi było oczekiwanie na słowa papieża tylko po to, by je obrócić przeciw niemu samemu, przeciw Kościołowi i spowodować zamęt.

Kryzys wiary ma wiele źródeł…

Gdy ktoś mówi, że traci wiarę, przeżywa kryzys wiary, trzeba popatrzeć, na ile ten jego kryzys jest zawiniony i czy nie jest przypadkiem Bożą próbą. Może też tak być. Jest jeszcze jedna sprawa i pytanie. Na ile kryzys wiary, to, co konkretna osoba przeżywa, może prowadzić do wiary głębszej i prawdziwszej – bardziej autentycznej?

Kryzys wiary i to, że ludzie odchodzą z Kościoła, są znakiem naszej epoki. Ksiądz trafnie zauważył, że dzieje się tak chociażby ze względu na środowisko stwarzane wokół nas przez media. Język Kościoła jest mocno zafałszowywany w przekazie.

Może nie jestem dość wnikliwym obserwatorem, żeby wszystkie pojawiające się okoliczności wychwytywać, ale obserwuję coś takiego teraz u nas w kraju. Od dwudziestu lat trwa w Polsce czas przemian, gwałtownych przemian. Są to naprawdę bardzo szybkie przemiany ekonomiczne, społeczne, polityczne, ale także i przemiany mentalnościowe. Wielu komentatorów krakało i wróżyło, że przez dwadzieścia lat w Polsce nastąpi ogólna erozja Kościoła, a nawet całkowity jego upadek. Teraz, owszem, pojawiają się rożne znaki kryzysu, chociażby dotyczące liczby powołań w zakonach, seminariach. Natomiast ja widzę raczej, że dziś następuje nowa polaryzacja społeczna. Ta polaryzacja dotyczy nie tylko kwestii politycznych. Nie polega ona tylko na tym, że jedni są za tą partią, a drudzy są za tamtą. Ta polaryzacja dotyczy także odniesienia do Kościoła i bycia w Kościele.

Jak to Księdza zdaniem kształtuje życie wiernych?

Coraz więcej ludzi świadomie dba o wiarę, świadomie szuka sposobow dojrzewania w wierze, szuka wiary rozumnej, a nie bezmyślnego fideizmu, bezrozumnego naśladowania tylko praktyk pobożnościowych. Coraz więcej jest takich ludzi – Bogu niech będą dzięki!

Jest też ta druga strona medalu.

Niestety… Ci, którzy reprezentują drugą stronę medalu, dali się już niejednokrotnie porwać stylowi bezmyślnej konsumpcji. Do tego często bardziej wierzą oni przekazom medialnym, pewnym autorytetom, a może bardziej pseudoautorytetom. Pseudoautorytety pojawiają się dzisiaj, wydają się bardzo ważne, ale jutro znikają. Czy za pięć lat będziemy pamiętali, że był jakiś redaktor tej czy tamtej gazety, prowadzący taki czy inny program telewizyjny? A może jakiś polityk? Za pięć lat on prawdopodobnie zniknie już ze sceny i w ogóle nie będziemy mieli w głowie, że ktoś taki był. A w tej chwili jest hołubiony, jest wielkim przewodnikiem dla bezmyślnego człowieka, dla grupy bezrozumnych obywateli. Warto to głęboko przemyśliwać. Zresztą uważam i swoim parafianom też to mówię: „Słuchajcie, ma swoje znaczenie, za jakimi autorytetami idziemy, kto dla nas jest opiniotwórczy, komu wierzymy, w jaką stronę naprawdę się kierujemy. Nie jest tak, jak często można słyszeć, gdy ktoś mówi: „Ja jestem sam dla siebie autorytetem”. Nieprawda. Kto tak myśli, żyje w złudzeniu. Może czasem zdawać się coś takiego, ale w gruncie rzeczy ktoś taki idzie za jakimś głosem medialnym, głosem kogoś, kto sprawia wrażenie bardziej rozumnego, bardziej roztropnego i bardziej ludzkiego, humanitarnego. Prawie zawsze przyjmujemy autorytet kogoś drugiego, środowiska, grupy. Warto w tym względzie świadomie spojrzeć kto jest dla mnie autorytetem.

Dlaczego ta sprawa jest tak istotna?

Dlatego że będzie miała swoje życiowe konsekwencje. Albo mnie ten mój autorytet umacnia w wierze Kościoła, umacnia w więzi ze wspólnotą zbawionych, albo osłabia tę moją więź. Trzeciej drogi nie ma.