Przedwiośnie

GN 41/2012 |

publikacja 11.10.2012 00:15

O rewolucji w Kościele, pierwszej Mszy posoborowej i „partyzantce” liturgicznej z ks. Henrykiem Bolczykiem rozmawia Jacek Dziedzina.

Przedwiośnie henryk przondziono Cała nasza działalność kościelna sprawdza się dopiero wtedy, gdy wyraża się w liturgii. Myślę, że to do dzisiaj jest niespełniony postulat soborowy. Nie ma innego źródła bycia Kościołem jak liturgia.

Jacek Dziedzina: W czerwcu 1962 r. otrzymał Ksiądz święcenia, a już w październiku rozpoczęły się obrady soboru, który mocno przewietrzył Kościół. Świeżo upieczony wikary przeżył szok?

Ks. Henryk Bolczyk: – Początki soboru były raczej wielką niewiadomą. Właściwie nie spodziewaliśmy się żadnych rewelacji. Jeszcze na początku studiów w seminarium mój profesor z historii Kościoła, słysząc zapowiedź zwołania soboru, na wykładzie podzielił się wątpliwościami, czy sobór w ogóle się odbędzie. A jeśli się odbędzie – mówił – to nie ma co spodziewać się czegoś wielkiego, bo przecież ci biskupi to w większości dziadki, więc trudno będą mieli wysiedzieć tyle godzin. Pewnie będą robić wszystko, żeby to się jak najszybciej skończyło – takie uwagi profesora zostały mi w pamięci.

Jaki obraz Kościoła wyniósł Ksiądz z seminarium?

– Można by go nazwać societas perfecta – społeczność doskonała. To znaczy Kościół jest czymś tak doskonałym, że jak chcesz się zbawić, to wejdź do niego, tam wszystko jest gotowe, musisz się tylko w nim odnaleźć. Natomiast sobór odwrócił kierunek – zaczął pytać sam siebie, czy to Kościół potrafi pójść w zmieniający się świat i być dla ludzi wiarygodny w nowych warunkach. W seminarium ten element misyjności był mało obecny. A to, co na wykładach z teologii pastoralnej nam mówili, to aż wstyd powtarzać: wykłady o ogłoszeniach parafialnych, o chodzeniu po kolędzie i odpowiednim traktowaniu ludzi, kiedy przychodzą do kancelarii parafialnej. Takie tylko tematy pamiętam, a gdzie ta teologia pastoralna? W ogóle jej nie było.

Nie miał Ksiądz poczucia, że uczył się „innego” Kościoła, a tu nagle okazało się, że idzie jakieś nieokreślone „nowe” (choć w rzeczywistości był to powrót do źródeł chrześcijaństwa)?

– Pamiętam, jak siedziałem w konfesjonale, czytając w „Znaku” pierwsze zdania konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium”. Nie było tam jednej definicji Kościoła. Przeczytałem, że Kościół jest w Chrystusie sakramentem, czyli znakiem zjednoczenia z Bogiem i ludźmi. W tym wyobrażeniu Kościoła były też liczne obrazy biblijne: że jest organizmem, ciałem Chrystusa, budowlą… I to mnie bardzo wzruszało, bo to był inny Kościół niż ten, który ja wyniosłem z seminarium, ze studiów, który był właśnie acies bene ordinata, idealnie poukładany, czyli bardziej przypominał instytucję doskonałą, idealnie zorganizowane wojsko.

Jak Ksiądz wspomina czas oczekiwania na efekty sesji soborowych? W Polsce zainteresowanie tym wydarzeniem było chyba mniejsze niż na Zachodzie.

– Byłem zbudowany tym, że Kościół w Polsce odpowiadał na sobór ogromnie rozbudowaną akcją adoracyjną, modlitewną. To zapadło mi w pamięci bardzo wyraźnie. W parafii w Lipinach, gdzie 50 proc. mieszkańców pracowało w kopalni, a drugie 50 proc. w hucie, w czasie trwających w Rzymie sesji soborowych ludzie przychodzili na nocne adoracje. I w każdej godzinie kościół był wypełniony! Niektóre godziny były tak ułożone, żeby ci, którzy szli na szychtę, mieli godzinę adoracji albo przed nią, albo tuż po wyjściu z zakładów pracy, np. wczesnym rankiem. Nikt nie wiedział za bardzo, co się będzie działo na tym soborze. Nawet ci, którzy myśleli, że jako jedyni wiedzą, byli pierwszymi, którzy się musieli zawstydzić, że jednak nie wszystko wiedzą. Mam na myśli m.in. kard. Ottavianiego, szefa ówczesnej Kongregacji Świętego Oficjum (dzisiejsza Kongregacja Nauki Wiary – J.Dz.). On miał gotowe schematy, przygotowane dla ojców soborowych do dyskusji, ale one wszystkie odpadły w pierwszej turze. I chyba to było największą łaską tego soboru, że ci pewniacy, którzy wiedzieli, co robić, musieli się po drodze zawstydzić, bo Duch Święty nieco inaczej pokierował ojcami soborowymi. Pamiętam też własnego biskupa, Herberta Bednorza, jednego z ojców soborowych, który zwykł mówić, że myśmy na tym soborze zaczynali od tego, na czym się najlepiej znamy, czyli od liturgii. A mnie się z czasem wydawało, że to nie chodzi o to, że w tej dziedzinie jesteśmy najlepsi, ale o zrozumienie istoty, że Kościół wyraża się w liturgii, on się rodzi z niej i całą działalność swoją ma do niej sprowadzić. To było odkrycie i nie wiem, czy przed soborem każdy biskup umiałby powiedzieć, że liturgia jest źródłem i szczytem. Cała nasza działalność kościelna sprawdza się dopiero wtedy, gdy wyraża się w liturgii. Myślę, że to do dzisiaj jest niespełniony postulat soborowy. Nie ma innego źródła bycia Kościołem jak liturgia. To trzeba stale odkrywać. I dlatego można powiedzieć, że nikt nie wiedział przed soborem, w jakim kierunku to pójdzie. To była piękna niespodzianka, zmieniająca świadomość najpierw samych pasterzy, a po nich księży i świeckich.

Liturgia była też pierwszym polem doświadczalnym tych zmian. Pamięta Ksiądz swoją pierwszą Mszę w nowym rycie?

– Tak, ale okoliczności też były nietypowe. Odprawiałem ją w hali gimnastycznej w Austrii, obok nas stały kozły i inne sprzęty. Byliśmy wtedy z dziesięcioma innymi kapłanami ze Śląska na międzynarodowym tygodniu sportowym dla księży. I wtedy zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym: podano nam modlitwy koncelebransów i nagle znaleźliśmy się po raz pierwszy w sytuacji koncelebry we Mszy, do tego w nietypowej przestrzeni. I odprawialiśmy Mszę w języku niemieckim. To wydarzenie pokazało nam, że odnowa soborowa, która zaczęła się od liturgii, dopuszcza inne też przestrzenie sprawowania sakramentów zbawienia, nie tylko w świątyni, ale że to, co się dzieje w kościele, ma przenikać wszystkie dziedziny, miejsca, w których człowiek żyje. Tam właśnie zaczęliśmy się namacalnie przekonywać, że ten sobór idzie ku ludziom i ku temu, czym żyją.

A Ksiądz wiedział w ogóle, jak się zachować przy ołtarzu?

– Przed Mszą dali nam podstawowe informacje: że koncelebrans wykonuje mniej ruchów, ma mniej spraw, o których musi pamiętać, a jakby się zagapił, to może w lewo czy prawo spojrzeć na kolegów i szybko się poprawić.

A pierwsze posoborowe Msze w Polsce?

– W moim przypadku były to przede wszystkim spotkania w Krościenku nad Dunajcem. Byliśmy zachęceni przez ks. Blachnickiego, który już wprowadzał nas, księży zaangażowanych w ruchy odnowy, w teologię i zmiany soborowe.

Wiadomo jednak, że aż do początku lat 70. był w Polsce problem z odprawianiem Mszy po polsku, bo nie było jeszcze nowego mszału. Biskupi celowo nie nadążali za zmianami?

– To był nie tyle ich opór, ile świadomy poślizg, przedłużony dodatkowo tym, że mieliśmy trudności z publikacją tekstów liturgicznych, z dostępem do druku. Ale też kard. Wyszyński nie spieszył się, był świadomy, jak przy okazji źle rozumianej odnowy soborowej na Zachodzie wiele rzeczy zostało zniszczonych, m.in. figury świętych, ale i całe wnętrza świątyń, które zwyczajnie ogołocono z tradycji. Ludzie nagle zaczęli się gubić w tej nowej liturgii. Ale polscy biskupi, choć byli ostrożniejsi, to troszczyli się o to, by przygotować zmiany. Zanim zaczęliśmy oficjalnie odprawiać w nowym rycie, uczestniczyliśmy w spotkaniach ogólnodiecezjalnych, w czasie których księża byli bardzo szczegółowo pouczeni, wprowadzeni. Była też tzw. pokazowa Msza święta, celebrowana pod kierunkiem liturgistów, którzy uczyli nas wszystkich szczególików. Najwcześniej, dzięki inspiracji ks. Blachnickiego, odprawiałem Msze św. w nowym rycie, korzystając z tekstów odbitych na fotokopiach. Przy parafii Mariackiej w Katowicach miałem duszpasterstwo młodzieży. W domu parafialnym w kaplicy mogłem odprawiać dla młodych Mszę w języku polskim i do tego z zespołem beatowym. Działo się to za akceptacją proboszcza ks. Czesława Domina.

Ale bez akceptacji bp. Herberta Bednorza.

– Tego ja nie musiałem wiedzieć (śmiech). Dlaczego uważałem, że nie robię żadnego przestępstwa? Otóż od ks. Blachnickiego dowiedziałem się, że istnieje zgoda na korzystanie z tzw. tekstów studyjnych we Mszy św. dla małych grup, wspólnot. A więc to nie była żadna partyzantka. Miałem małą grupę, młodzież, i celebrowałem Mszę św., korzystając z takiej fotokopii.

Biskup Bednorz był sceptyczny wobec przemian soborowych?

– Nie sądzę, on po prostu nie chciał się wychylać ponad to, co postanowiła cała Konferencja Episkopatu na całą Polskę równocześnie. On był zawsze wielkim pionierem w wielu dziedzinach, a jednak szanował decyzję prymasa, czekał, aż będziemy mieli gotowe mszały. On uważał tylko, że nasze wybieganie w przód jest głównie przekroczeniem dyscyplinarnym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.