Kochać to słuchać

Jacques Marin: Ogień i radość

wydawnictwo.pl |

publikacja 01.08.2012 06:31

Nie powinniśmy zapominać, że ewangelizować to kochać, a kochać to słuchać. Słuchanie jest darem Ducha. Pierwsze powinno być słuchanie.

Kochać to słuchać Wydawnictwo "Promic" Jacques Marin: Ogień i radość. Ewangelizacja w Duchu Świętym

Nie powinniśmy zapominać, że ewangelizować to kochać, a kochać to słuchać. Słuchanie jest darem Ducha. Może dziwić to, że ewangelizator posłany jest do świata, aby głosić słowo Boże, a więc by mówić, a Duch Święty udziela mu najpierw innego najważniejszego daru, jakim jest umiejętność słuchania tego, komu ma on zanieść prawdę.

Pierwsze powinno być słuchanie. Człowiek, z którym mamy rozmawiać, będzie głęboko poruszony, jeśli pozwolimy, by pierwszy mógł się wypowiedzieć. Zauważa, że go doceniono i okazano mu szacunek. Nie taki jest porządek świata, że jedni «wiedzą», a drudzy «nie wiedzą». Co więcej, taki sposób myślenia byłby sprzeczny z Ewangelią.

Tak więc ewangelizator nie powinien nigdy się narzucać. Dlaczego? Dlatego że sam Bóg nigdy się nie narzuca. Doświadczenie pokazuje, że tam, gdzie jest ponaglanie, Bóg milczy. A to dlatego, że nikt wówczas nie uważa. W sytuacji pośpiechu pojawia się działanie na siłę i nie ma miejsca na wolność. Słuchanie daje pokój serca, duszy, a także uspokojenie myśli. Nawet gdy ludzie mają odmienne opcje, podzielenie się jakąś sprawą dokonuje się bez narzucania jej drugiemu. Nikt nie chce forsować swojej opinii.

Do autentycznego dialogu dochodzi wówczas, gdy jedni stawiają pytania, a drudzy starają się na nie odpowiadać. Kiedy dialog ten dotyczyć będzie wiary, nadziei, miłości albo ostatnich wydarzeń, również sposób mówienia ulegnie zmianie – nie będzie z jednej strony tych, co mają rację, a z drugiej tych, co się mylą; będzie ten czy ów, który «widzi właściwie», oraz pozostali, którzy całkowicie przyjmują jego punkt widzenia. Na tym polega łaska wsłuchiwania się w pragnienia drugiego człowieka, nawet jeśli są one nie do zrealizowania. Ten, kto mówi, uwalnia się od wewnętrznego ciężaru. Gdy ciężar ten zostanie od niego odjęty, czyni miejsce temu, kto do niego przybywa, a w tej sytuacji chodzi o samego Jezusa.

Bóg, zanim dał przykazania, rzekł: „Słuchaj!”: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynie. Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 4-5). Słuchając, głosiciel Ewangelii odkrywa, że jego życie staje się medytacją. Słuchanie staje się modlitwą. Wreszcie Bóg może przemówić. Brat także... Łaska ta jest dziełem Ducha Świętego. Każdy może wtedy nabrać przekonania: „Wydaje mi się, że słuchając, nic nie zdziałałem, ale za to mocno kochałem!”.

Dzieląc się (zresztą szczerze) jakąś sprawą z innymi, sądzimy, że swobodna wypowiedź każdego przyniesie właściwą odpowiedź oraz rozwiązanie, jakiego oczekujemy. Wtedy właśnie odkryłem doniosłość tego milczącego słuchania, które pozwala Duchowi Świętemu dojść do głosu...

Błąd polegał na tym, że próbowano znaleźć rozwiązanie kwestii człowieka poprzez zderzanie ze sobą przeciwstawnych idei na zasadzie: teza – antyteza – synteza. Niestety, ludzie nigdy nie znajdą rozwiązania kwestii człowieczeństwa, odwołując się jedynie do ludzkiego pośrednictwa. Korzenie tego rodzaju iluzji tkwią w ateistycznym humanizmie, który dokonał ogromnego spustoszenia w XX wieku.

Z pewnością odrzuciliśmy teoretyczne aspekty owego humanizmu, należącego do ducha tego świata. A praktyka? Czyż nie trzeba się przyznać, że niekiedy dawaliśmy się zarazić tą w końcu antyewangeliczną filozofią? Czego zabrakło? Niewątpliwie takiego słuchania Ducha, które przekłada się na modlitwę do Ducha Świętego, aby podczas spotkań różnych grup chrześcijan móc rozeznać, w co najlepiej zaangażować się dla sprawy królestwa Bożego.

W kolejnych tygodniach dane mi było odkrywać łaskę słuchania siebie nawzajem w modlitwie, kiedy składano świadectwo. Wsłuchiwaliśmy się nie w szczegóły życia danej osoby, ale w to, w jaki sposób Pan w niej działał. Stopniowo wyzbywałem się swojego analitycznego podejścia na rzecz słuchania i uczenia się wszystkiego na podstawie świadectwa. W ten sposób, mając czterdzieści pięć lat, zacząłem najpierw kochać spotykanego człowieka takim, jakim jest, a nie chciałem – jak wcześniej – od razu zaradzać temu wszystkiemu, co w drodze analizy w nim odkrywałem.

Znaczenie modlitwy polega na tym, że pozwala ona wsłuchiwać się w Ducha Świętego, a jednocześnie w braci. Bardzo szybko okaże się, że będzie chodziło o jedno i to samo słuchanie. Kiedy każdy trwa w takim słuchaniu, wówczas całe zgromadzenie ulega przemianie. Pojawiają się dobre, oczekiwane owoce. Trzeba tylko taką dobrą drogę obrać!

Właśnie w taki sposób chrześcijanie mogą się nawzajem ewangelizować. Jest to niewątpliwie pierwsza rzecz, jaką należy uczynić, zanim pobiegniemy na drugi koniec świata szukać człowieka, którego mamy nawrócić... Tego rodzaju słuchanie rodzi komunię, a komunia jest nieodzowna dla misji.

Sposób, w jaki człowiek słucha, wiąże się na pewno z autentycznym nawróceniem. To zaś dokonuje w wierzącym głębokiego wstrząsu, zdolnego uczynić z niego dobrego głosiciela Ewangelii. Rozumie on, że pierwsze jest słuchanie – pośród braci w wierze. Później – słuchanie brata, któremu mamy zanieść Dobrą Nowinę. Ostatecznie w każdej sytuacji chodzi o słuchanie Ducha Świętego. Kluczem do właściwego słuchania jest modlitwa medytacyjna i adoracja.

Nigdy nie zapomnimy tego spotkania młodzieży... Miała być oczywiście jakaś chwila przeznaczona na adorację Najświętszego Sakramentu. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania wsłuchiwaliśmy się w siebie nawzajem w modlitwie. Ktoś powiedział: „Można by zrobić procesję już dziś wieczorem”. Młodzież miała dotrzeć na spotkanie na 18:00. Ktoś inny dodał: „I może po pół godziny adoracji w nocy?”. Rozpoczęliśmy więc nie od kwestii do rozstrzygnięcia, ale od modlitwy. I zanim spotkanie się zaczęło, wszystko było wiadomo.

Procesja przebiegała w bardzo prosty sposób. Po mocno spadzistej łące ksiądz, pięciokrotnie, trzymając monstrancję, robił kilka kroków do góry, po czym zatrzymywał się w miejscu oświetlonym reflektorem. Wówczas wszyscy w ciszy klękali, a później w postawie stojącej wielbili Najświętszy Sakrament. Procesja ruszała z miejsca bez wytyczonej trasy. I znów – pauza na adorację. Dwustu młodym ludziom nie trzeba było wygłaszać żadnej przemowy, wystarczyło dziesięciominutowe wprowadzenie na samym początku...

A nocna adoracja cieszyła się wielkim powodzeniem – ze wszystkich namiotów wychodzili przebudzeni ludzie. Powiedzieliśmy tylko tyle: „Jezus przyszedł do was tego wieczoru. Do was należy złożyć mu wizytę tej nocy”. Sprawa okazała się prosta: żeby zacząć, weszliśmy w słuchanie Ducha Świętego i siebie nawzajem, a także w słuchanie młodych, aby rozeznać ich potrzeby; oni z kolei weszli w słuchanie Jezusowego Serca podczas adoracji.

Zdecydowanie uciekajmy od świata, który słucha sam siebie i polega na własnych sposobach rozumowania. Chrześcijanin angażuje się w słuchanie braci – i Ducha Świętego w nich – aby mieć jasne rozeznanie. Z tym samym zapałem wsłuchuje się w ludzi, którym będzie głosił Dobrą Nowinę. Bóg może go wówczas oświecić, a także przemówić do jego serca. On bowiem wybiera ludzi mających być narzędziami nawracania innych.