Teraz Bóg jest narkotykiem

Daria Kaszubowska; GN 22/2012 Gdańsk

publikacja 06.06.2012 07:00

- Kiedyś nie interesowało mnie ludzkie życie. Nienawidziłem wszystkich. Ale teraz, gdy się nawróciłem, pragnę dla wszystkich miłości – zapewnia Piotr Stępniak, przed laty przestępca znany jako „Gepard”, dziś wierzący chrześcijanin.

Teraz Bóg jest narkotykiem Daria Kaszubowska/ GN Jedyna obecna na spotkaniu kobieta niemal zniknęła za szerokimi plecami „ochroniarzy”. Każdy z nich opowiedział o swojej krętej ścieżce do Boga.

Kiedy stoją obok siebie – rośli, barczyści mężczyźni – nie sposób nie poczuć choć odrobiny strachu. Podświadomość podsuwa myśli: „Oni kiedyś byli gangsterami! Czy człowiek potrafi się tak całkowicie zmienić?”. A jednak udowodnili, że wszystko jest możliwe. Każdy z nich prawdziwym cudem nazywa swoje nawrócenie do Boga. Kiedyś brali i sprzedawali narkotyki, pili alkohol, byli złodziejami oraz gangsterami. Krzywdzili ludzi, ale teraz prowadzą uczciwe życie. W wolnych chwilach jeżdżą po całej Polsce i opowiadają ludziom, zwłaszcza młodzieży i więźniom, o cudzie swojego nawrócenia. Zawitali także do Trójmiasta, m.in. do kościoła pw. św. Mikołaja w Gdyni-Chyloni.

Baśń o zagubionym chłopcu

– Nie urodziłem się bandytą – zaczyna swoją opowieść 50-letni Piotr Stępniak, który ponad 20 lat życia spędził w więzieniu. Ubrany w dżinsy i sportową koszulkę, która skrywa liczne tatuaże, postawny, z króciutko przystrzyżonymi włosami wygląda jak dziesiątki innych mężczyzn na ulicy. O tym, co przeżył, przypominają tylko blizny na twarzy. – Do ósmego roku życia miałem wspaniałą rodzinę, a między nami było wiele miłości. Potem do naszego domu wdarł się alkohol. Na początku nie przeczuwaliśmy zagrożenia. Wydawało nam się to normalne, że mama z tatą piją wieczorem wódkę. Dopiero potem przyszła tragedia. Ojciec trafił do więzienia. Matka piła coraz więcej, przestała się nami  zajmować. Nie miała z czego płacić rachunków i kupować jedzenia. Ale na alkohol pieniądze były zawsze. W domu pojawiło się pełno „wujków”, którzy chcieli zostać naszymi tatusiami, ale gdy sobie wypili, znęcali się nad nami – wspomina z goryczą. Z dzieciństwa zapadły mu w pamięć zwłaszcza jedne święta Bożego Narodzenia. Zbliżał się wieczór, wszyscy wokół zasiadali do wigilijnych kolacji, a u nich nie było ani elektryczności, ani jedzenia. Matka upiła się i zasnęła. Małemu Piotrusiowi dokuczał głód, wyszedł więc ze swoim młodszym bratem na miasto, by ukraść trochę żywności. – Pamiętam, jak przemierzaliśmy ulice w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Za oknami widzieliśmy oświetlone pokoje, kolorowe choinki, suto zastawione stoły. My nie mieliśmy niczego – opowiada.

Goście na spotkaniu słuchają z szeroko otwartymi oczyma. Dla nich ta historia jest jak baśń Andersena o dziewczynce z zapałkami. Dla Piotra to jedno z wydarzeń, które sprawiły, że zszedł na złą drogę. – Czułem się gorszy od innych. Kiedyś w szkole pisaliśmy wypracowanie o swoich rodzinach, a ja nie wiedziałem, co napisać. Pierwszy raz właśnie w szkole ukradłem koleżance kanapki, bo byłem głodny. Dziś po latach zastanawia mnie, dlaczego nikt z sąsiadów nie zainteresował się naszym losem. Mieszkaliśmy w bloku, otoczeni ludźmi, a jednak każdy był obojętny – wspomina. Ale do nikogo nie ma żalu.

Bóg oswaja gepardy

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jakiś czas spędził w poprawczaku, na zmianę to trafiał do, to wychodził z więzienia. Koledzy nazwali go „Gepardem”, bo był zaradny i błyskawicznie reagował na różne wydarzenia w przestępczym półświatku. – Sprzedawałem młodym ludziom narkotyki, handlowałem bronią oraz kobietami, pomagając w przemycaniu ich do domów publicznych na Zachodzie, byłem kibolem – wyrzuca z siebie słowa szybko jak pociski. Szare oczy patrzą z bólem zza okularów. Kto wie, co działoby się dalej – pewnie już by nie żył, jak większość jego dawnych kolegów. Ale pewnego dnia na spacerze minął człowieka, który powiedział mu tylko trzy słowa:  „Jezus cię kocha”. Zdenerwował się wtedy i pobił tego człowieka tak bardzo, że tamten trafi ł do szpitala. Ale to był przełom w jego życiu.

– Cały czas słyszałem te słowa: „Jezus cię kocha”. Zaczynałem wariować, stałem się jeszcze bardziej agresywny, wdawałem się w bójki nawet z funkcjonariuszami. Potem dowiedziałem się, że mam raka. Chciałem się zabić. Osiem razy próbowałem popełnić samobójstwo, ale zawsze ktoś mnie uratował. Pewnego dnia przypomniały mi się słowa tamtego człowieka, że Jezus mnie kocha. Myślałem: jak może mnie kochać? I czy On w ogóle istnieje? Pewnej nocy obudziłem się i zacząłem wyznawać swoje grzechy Jezusowi. Padłem na kolana i bardzo długo płakałem. A z każdą chwilą czułem, jak spada mi z serca ogromny ciężar – opowiada.

Nawrócił się. To nie było łatwe, bo wśród współwięźniów rozpoczęły się szykany i groźby. Jedynym miejscem, gdzie mógł się spokojnie pomodlić, była ubikacja. Ale on wytrwale tłumaczył wszystkim, że w jego sercu zamieszkał Bóg. Potem stał się kolejny cud: ten sam sędzia, który skazał Piotra na długie lata więzienia, nagle zmienił zdanie i wypuścił go na wolność. Ale wtedy dopiero przeżył prawdziwe chwile załamania: bez pieniędzy, pracy, szans na dobrą przyszłość. Jednak Bóg wyprowadził go na prostą. – Za żadne ze swoich nieszczęść nie winię Boga. To szatan jest winny wszystkim tragediom – stwierdza zdecydowanie.

Rapowanie o Bogu

Podobny przełom dzięki jednemu człowiekowi przeżył przed dziewięciu laty także inny obecny na spotkaniu recydywista, Dariusz Góralczyk.

Jest młodym mężczyzną, a sportowa bluza w pasy dodatkowo odejmuje mu lat. Kiedyś znalazł się na samym dnie, dziś jest uczciwym człowiekiem, szczęśliwym mężem i ojcem. – To było w roku 2003. Leżałem w szpitalu. Czułem, że moje życie nie ma sensu, i chciałem się zabić – opowiada, a łagodny uśmiech ustępuje powadze. – Wtedy odwiedził mnie pewien człowiek. Przyniósł mi nadzieję. Powiedział mi o Chrystusie, że Chrystus mnie kocha, że może zmienić moje życie. Później zacząłem się modlić, a moje życie rzeczywiście powoli zmieniało się na lepsze. To wszystko sprawiło, że rok później się nawróciłem. Dziś to ja chcę nieść ludziom nadzieję – zwierza się Darek. Jego misja polega nie tylko na mówieniu o Bogu – on o Bogu także śpiewa i pisze piosenki. Nowoczesne, rapowe, które trafiają do młodzieży bardziej niż poważne pieśni kościelne. – Kiedy się nawróciłem, Bóg podarował mi ten talent – wyjaśnia. Chwyta za mikrofon i nawołuje do wspólnego śpiewania. Na ekranie projektora wyświetlają słowa. Jego koledzy biorą gitary, jeden siada z boku na ławce z bębnem, dłońmi wybij a rytm. Kościół wypełnia się muzyką. Już pierwsze słowa mogą chwycić za gardło: „Jezus, On uratował mnie”. Ksiądz Jan Kucharski, wikariusz parafii pw. św. Mikołaja, podchodzi do ołtarza i śpiewa razem z byłymi więźniami. Powoli w śpiew włącza się także młodzież. Panuje atmosfera przyjaźni i wspólnoty.

Kto chce się nawrócić?

Na spotkaniu najwięcej jest młodych ludzi. Modnie ubrani, szepczą coś do siebie i chichoczą, ktoś pod ławką pisze esemesy z drogiego telefonu, jakaś dziewczyna nieustannie poprawia fryzurę. Ale gdy nawróceni gangsterzy kolejno przedstawiają swoje historie, wszyscy wokół milkną wtuleni w kościelne ławki. Słuchają opowieści o tym, jak alkohol i narkotyki niszczą życie, jak łatwo jest stoczyć się na dno, choć całe zło zaczyna się bardzo niewinnie. – Sama nie wiem, co o tym myśleć – przyznaje 17-letnia Kinga z Gdyni. – To wszystko brzmi bardzo wiarygodnie, ale czy nam to grozi? Na przykład czy jeden skręt to coś złego? – pyta retorycznie. Marcin Tyburczy, jeden z obecnych na spotkaniu mężczyzn, nie ma żadnych wątpliwości. Zdecydowanie krytykuje każde narkotyki, te twarde i te miękkie, bo nawet marihuana jest dziś nasączana chemią, by szybciej uzależniała. Opowiada, jakie spustoszenie wyrządziły narkotyki w jego życiu i w jego organizmie.

Nastoletnia publiczność słucha z uwagą. – Kto chce zmienić swoje życie, oddać je całkowicie Panu Jezusowi i pozwolić, by nim kierował, niech podniesie rękę! – woła Marcin. Przez chwilę nikt się nie zgłasza, potem ktoś nieśmiało podnosi dłoń, wreszcie w kościele wyrasta las rąk. Wszyscy wspólnie się modlą. Niektórzy mają łzy w oczach.

– To nie jest łatwa misja. Spotykamy się z różnymi reakcjami. Jedni nam dziękują, deklarują, że rzucą nałogi, że się zmienią, bo nasze historie dały im do myślenia. Niektórzy nie dowierzają naszej przemianie i wypominają nam dawne błędy. Inni twierdzą, że i tak będą robić, co chcą – wymienia Darek Góralczyk. – Naszym celem jest przybliżenie innym ludziom Jezusa Chrystusa – dodaje zdecydowanie.