Kapłan do bólu potrzebny

Ks. Włodzimierz Piętka; GN 6/2012 Płock

publikacja 11.02.2012 07:00

Jest ich kilkunastu. Jak sami mówią, spełniają najbardziej dojrzałą posługę: kapłańską i ludzką, doczesną i wieczną. Odwiedzamy niektórych z nich i rozmawiamy z księżmi z płockich Winiar, z Ciechanowa i Makowa Mazowieckiego.

Kapłan do bólu potrzebny ks. Włodzimierz Piętka/ GN Ksiądz na szpitalnych korytarzach jest dyspozycyjny. Służy rozmową, modlitwą i udziela sakramentów.

Szpital to coś więcej
– Już sama obecność księdza jest ważna. Ona pokazuje choremu jeszcze inne, głębsze odniesienie do trudnej sytuacji zdrowotnej. W szpitalu, gdzie są jednakowe uniformy służby zdrowia, rzuca się w oczy ksiądz w sutannie, z komżą i stułą. To sygnał, żeby inaczej spojrzeć na siebie i na chorobę. Wielu ludzi po prostu nie wierzy, że Bóg może im pomóc. Z drugiej strony nie zawsze są gotowi. Ale w tym może pomóc sam szpital: nie tylko w wyzdrowieniu, ale również w przemyśleniu ważnych spraw dotyczących życia i wiary. Jest to przestrzeń, gdzie jest więcej czasu na bycie sam na sam ze sobą, na zebranie myśli, osobistą modlitwę. To wprowadza ład w człowieku, chyba że ktoś wypełni swój czas przy laptopie czy telewizji – mówi ks. Tomasz Markowicz, kapelan Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Płocku.

– Przecież tutaj chory nie tylko czeka na odpowiedni lek, badanie czy operację. Nie jest jednostką chorobową, ale osobą, z całą swą wrażliwością, lękiem i nadzieją. Tak właśnie patrzę na chorych w naszym szpitalu. Spokojnie, przez rozmowę i modlitwę chcę uświadamiać, że uzdrowienia potrzebuje nie tylko ciało, ale również dusza – opowiada kapelan. Często powtarza pacjentom, którzy zmagają się z chorobą i może nie chcą jej zaakceptować, że Bóg jest z nimi. – On naprawdę wyciąga rękę, aby pomóc, abyśmy z Nim przeżyli ten stan słabości. Wielu tak nie chce, bo myślą, że w szpitalu spędzą tylko chwilę, a później wszystko wróci do normy – dodaje ks. Tomasz.

A jak wierzy sam kapelan, gdy patrzy na cierpienie i umieranie, i musi wydobyć z siebie słowo pociechy dla chorych i ich rodzin? – Ja po prostu wierzę, że Bóg jest! Bardziej już tego nie analizuję – mówi. Jego posługa to nie tylko spowiedź i sprawowanie sakramentu namaszczenia. – Kiedyś przed operacją pewnemu pacjentowi udzieliłem chrztu. Ale kiedy idę z Najświętszym Sakramentem i pytam chorych o spowiedź, Komunię świętą, to namacalnie szukam i duchowo uczestniczę w walce o tych, których Bóg jeszcze nie dotknął i nie umocnił – podkreśla ks. Markowicz.

Czasem trudno znaleźć słowa
To swoiste duchowe pogotowie: pełna dyspozycyjność, codzienne bycie z chorymi i pokazywanie sensu cierpienia – tak o swojej posłudze mówi kapelan ciechanowskiego szpitala, ks. Marek Trymers. – Czasami trudno znaleźć słowa, wtedy modlę się przy chorym. Gdy widzę, że stan zdrowia jest poważny, częściej wracam i modlę się. Wspólny pacierz więcej znaczy niż słowa pocieszenia. Wiem, że muszę ważyć słowa. Gdy idę na oddział, pytam najprościej: jak minęła noc, czy nie boli, czy odwiedziła rodzina. W tym musi być dużo uśmiechu, trochę żartu – opowiada ksiądz kapelan.

Zauważa, że osoby dojrzałe i starsze bardzo życzliwie traktują jego posługę i są wdzięczne. Inaczej jest z młodymi, zwłaszcza z pacjentami po wypadkach drogowych. – Młodzi nie korzystają z sakramentów. Dwóch chłopaków uratowało się z wypadku, gdy wracali z dyskoteki. Ich dwóch kolegów zginęło na miejscu. Ci ocaleli, ale zachowują się, jakby nie było wypadku: w głos się śmieją, palą papierosy, nawet szydzą z księdza, ironicznie mówiąc: „nic się nie stało” – zauważa ks. Trymers. Dodaje, że najtrudniejsze oddziały, które odwiedza, to hospicjum i onkologia. – Te odwiedziny uczą dojrzałego spojrzenia na życie i świat. Słowa pocieszenia tam się nie liczą. Tam liczą się wiara i sakramenty, człowiek niewiele już może, wszystko może tylko Bóg – podkreśla ksiądz kapelan.

Zauważa, że wiele osób zamawia Msze św. o zdrowie, ale za mało jest modlitw i intencji dziękczynnych za uzdrowienie czy uratowanie życia. Ks. Trymers dobrze zapamiętał historię młodego chłopaka z Raciąża, który przed kilkoma laty umierał na białaczkę. – Odchodził jak bardzo dojrzały człowiek. Prosił, abym codziennie przynosił mu Komunię św., bo jak podkreślał, „odchodził tam, gdzie jest Bóg”. Umarł w Wigilię Bożego Narodzenia, ale wcześniej prosił rodziców, żeby nie płakali. Kolegom to samo powtarzał, dodając, że „tam, po drugiej stronie, nie będzie bolało” – opowiada ks. kapelan z Ciechanowa.

Gdy ktoś nie może odejść
– Kapelan jest konfesjonałem szpitala, staje obok lekarza, pielęgniarki, między pacjentem i jego rodziną, staje się też powiernikiem spraw między personelem szpitala – mówi ks. Krzysztof Biernat, proboszcz parafii św. Brata Alberta, który sprawuje posługę kapelana w szpitalu w Makowie Mazowieckim. Dobrze pamięta pierwsze wezwanie, gdy przywieziono kogoś z wypadku. Tuż przed trudną operacją lekarze prosili, aby ksiądz namaścił chorego. – Wszedłem na blok operacyjny. Wszystko było gotowe do zabiegu, lekarze byli przy chorym, ale najpierw było namaszczenie. To było dla mnie przejmujące – opowiada ks. Biernat. – Zanim dojdzie do spowiedzi, kilka razy wracam na salę i rozmawiam. Tu potrzeba największej delikatności. W trudnych sytuacjach zagrożenia życia zachęcam, aby modlono się o wypełnienie woli Bożej. Czasami pielęgniarki wzywają nas na oddział, gdy widzą, że chory „nie może odejść” i męczy się. Wtedy proszą o sakramenty. Jesteśmy wówczas świadkami, jak dzieją się znaki Boże: czasami chory, choć na chwilę, odzyskuje świadomość, porusza wargami, powtarza słowa modlitwy, uspokaja się.

Praca kapelana jest mocnym doświadczeniem wiary – podkreśla ks. Biernat. – Sakramenty to prośba o wszystko: o wiarę i życie, zdrowie ciała i duszy. Gdy gaśnie w tobie nadzieja, lekarz z trudnością będzie ciebie leczył, bo nie ma w tobie wewnętrznej mocy. A gdy gaśnie w tobie wiara… – mówi w szpitalnej kaplicy w Makowie ks. Dariusz Żuławnik, przygotowując pacjentów do Światowego Dnia Chorego.

Zdążyć przed Świadkami Jehowy
Aż 87 proc. pytanych w czasie badań postaw religijno-społecznych mieszkańców diecezji płockiej sprzed dwóch laty deklarowało, że będąc w trudnej sytuacji życiowej i mając różne problemy, nie zwracali się z prośbą do księdza o pomoc lub radę. W parafiach i relacjach ksiądz–wierni funkcjonują więc przede wszystkim relacje formalne. Posługa kapelana i szpitalne korytarze, chory i skupiona wokół niego rodzina codziennie przełamują te schematy.

– Kapelani są księżmi specjalnej misji i charyzmatu. Muszą być cierpliwi, odważni i łagodni, aby podnosić słabych i chorych. Muszą wychodzić do ludzi i rozmawiać. Już korytarz szpitala czy przychodni jest miejscem ich cichej pracy. Zauważyłem niedawno, że w pewnej warszawskiej przychodni pojawili się Świadkowie Jehowy: dyspozycyjni, życzliwi, słuchający, wśród chorych prowadzili rozmowy. Księdza tam nie było. A gdzie jest chory, tam również potrzeba księdza, który sam przychodzi i rozmawia. Ale tak naprawdę każdy proboszcz jest kapelanem swoich chorych parafian. Nawet jeśli przebywają w szpitalu, gdzie jest powołany do tego ksiądz, to nie zwalnia go z obowiązku duchowej troski. Najprostszym wyrazem tej duszpasterskiej wrażliwości jest dyspozycyjność księdza, muszę mieć pewność, że gdy zadzwonię na plebanię w trudnej sytuacji, to tam go znajdę – podkreśla teolog moralista, ks. Ireneusz Mroczkowski.