Tu nie oszukasz siebie

Marta Deka; GN 5/2012 Radom

publikacja 12.02.2012 07:00

Droga… Ona zmienia – i duchowo, i fizycznie. A co najważniejsze, pozwala zmierzyć się ze swoimi słabościami.

Tu nie oszukasz siebie Archiwum prywatne Kamienne tablice wskazywały drogę i informowały o mijanych krainach.

Wanda Bukała i Małgorzata Zdybiewska przeszły 640 km Szlakiem św. Jakuba. Trasę pielgrzymki pokonały w 30 dni. Dziś już innym doradzają, jak przygotować taką wyprawę i kto może się na nią wybrać. Polecają ją wszystkim z wyjątkiem dzieci. – Pójście na camino to bardzo osobista decyzja. Nikogo byśmy nie namawiały, bo naszym zdaniem, camino wzywa. Trzeba głęboko czuć, że chce się tam być – mówią.

Dużo wazeliny
O pielgrzymowaniu do św. Jakuba niezależnie od siebie marzyły od kilkunastu lat. Ale była praca, rodzina, małe dzieci. I Europa była inna. Dziś, jak mówią, są pracującymi emerytkami – pani Małgorzata anglistką, a jej koleżanka specjalistką ds. BHP. Poznały się na jodze. Po ćwiczeniach pani Wanda powiedziała, że w zasadzie wszystkie jej marzenia się spełniły, ale ma jeszcze jedno. Chciałaby pójść na camino. Jej koleżanka przyznała, że to też jej pragnienie. I zaczęły się przygotowania. Trwały szereg miesięcy. Wybrały najbardziej znany i najbardziej kulturowo bogaty szlak, tzw. francuski. Od razu jednak zdecydowały, że nie idą przez Pireneje. Przestraszyły się gór. Ale później okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Przecież przedtem wyjeżdżały na obozy kondycyjne i zaczęły na serio uprawiać nordic walking.

– Średniowieczny pielgrzym miał kostur, którym się podpierał, a my poszłyśmy z kijkami – śmieją się. Raz w tygodniu, bez względu na pogodę, chodziły i nadal chodzą po Puszczy Kozienickiej. Uczyły się hiszpańskiego. Przeczytały praktycznie wszystkie książki o camino dostępne na rynku. Studiowały je pod kątem praktycznym, by wiedzieć np., co powinny zabrać ze sobą w drogę. I doszły do wniosku, że bagaż przede wszystkim powinien być mały i lekki. Zaopatrzyły się w sprzęt turystyczny, komórki wymieniły na iPhony. Kupiły też odpowiednie buty. Chodziły w nich kilka miesięcy. – To bardzo ważne – mówi pani Małgorzata. – Na szlaku spotkałyśmy pątniczkę, która miała zakrwawione stopy pomimo świetnych firmowych butów, dużo droższych od naszych. Wanda pyta ją: „A chodziła pani w tych butach wcześniej?”. „Skądże”, odpowiedziała. Gdy jej pokazałam swoje, już znoszone, powiedziała: „Ja bym takich nie założyła”. A przecież nie w tym rzecz, żeby elegancko wyglądać. My nie miałyśmy żadnych ran. Jest jeszcze jeden sposób, by w czasie wędrówki uniknąć otarć i bąbli. – Codziennie rano i potem w czasie postojów smarowałyśmy grubo stopy wazeliną i zakładałyśmy wełniane skarpety – wyjaśniają. Przed wyjazdem uczestniczyły we Mszy św. Byli z nimi przyjaciele i rodzina. Dostały błogosławieństwo. Czuły się wyprawione.

Góra przebaczenia
Na szlak wyruszyły z Pampeluny. Tu kupiły pasaporte de peregrino, czyli paszport pielgrzyma. Przez całą drogę zbierały w nim pieczątki z mijanych katedr i albergue, schronisk, w których nocowały. Trzy pierwsze dni były ciężkie. Czuły zmęczenie. Bolały je nogi. Myślały o tym, co w domu, w pracy. A potem nie było już nic. Była tylko droga. Hola! Buen camino! – co jakiś czas pozdrawiały mijanych pielgrzymów. Bo w drodze się prawie nie rozmawia. Za to podczas posiłków i w domach pielgrzyma już tak. Spotkały tam wielu ciekawych ludzi z całego świata, którzy podobnie jak one chcieli doświadczyć ciszy i duchowej przemiany. Pewien Niemiec opowiedział im historię swojego życia. Wypalił się zawodowo, dlatego postanowił porzucić dotychczasowe życie i wyruszyć w drogę. Kiedyś siedziały przy stole ze Słoweńcami, małżeństwem z Holandii, Francuzką i dwiema paniami z Afryki Południowej. Zapytano te panie, czy można w Afryce Południowej pielgrzymować tak jak tu. Odpowiedziały, że tak, ale pod warunkiem, że z przodu i z tyłu będzie szedł ktoś ze strzelbą.

– Po powrocie pytano nas, czy czułyśmy się bezpiecznie. Często z albergue wychodziłyśmy po ciemku, bo tam dopiero przed ósmą robiło się widno. Z latarką wychodziłyśmy w nieznane góry. Na camino nabywa się odwagi. Miałyśmy duże poczucie bezpieczeństwa. Nie wiem, na czym oparte. Może na niewiedzy, a może na św. Franciszku, który nas prowadził, bo sam przed wiekami szedł tym szlakiem. A może wynikało ono z dużej życzliwości Hiszpanów wobec nas, pielgrzymów – zastanawia się pani Małgorzata.

Jeszcze w Polsce, gdy znajomi dowiedzieli się, że idą do Santiago de Compostela, prosili je o modlitwę. – Te intencje w jakimś sensie czuje się na plecach, bo je się ze sobą niesie. Osoby, które niekoniecznie dobrze znałyśmy, nagle się otwierają i mówią np.: „Moja mama miała operację, pomódl się za nią”. To jest takie bardzo intymne i to się niesie do samego Santiago. Modliłyśmy się w czasie drogi i w samej katedrze – mówi pani Małgorzata. Zresztą każdy na camino wyrusza w jakiejś intencji, często jest nią prośba o uzdrowienie. Na szlaku spotkały dziewczynę, która ledwo szła, jakby z porażeniem. Koleżanka za nią niosła plecak. Spotkały mężczyznę podpierającego się kulami. – Jest taki zwyczaj na camino, że wchodzi się na tzw. górę przebaczenia – przełęcz Cruz de Ferro. Tu zostawia się kamyk z intencją czy kłopotem, jaki się miało – mówią kobiety. – Pod krzyżem znajdującym się na szczycie przełęczy jest wielki stos kamieni i kamyczków. Sterta wszelkiego zła, grzechów, smutków, ale także dobra, ofiarności i poświęcenia, które przyniesiono z domu.

Zniknął lęk
Pielgrzymowanie dostarczyło Wandzie i Małgorzacie wielu przeżyć. Wspominają pakowanie plecaków w kompletnej ciemności. W schroniskach, gdzie spały, światło gasi się już o 22.00, a czasem o 20.00, a zapala dopiero o 7.00. Chwalą hiszpańską kuchnię i niezwykle aromatyczną kawę. Z nostalgią wspominają, jak zerwały kiść winogron w winnicy, przez którą szły. Potem gonił je starszy pan i krzyczał za nimi coś niezrozumiałego. Zastanawiały się, czego chce. A chodziło mu tylko o to, by przed zjedzeniem umyły winogrona. Za jakieś pół kilometra natknęły się na przepiękną starą pustelnię. Obok była pompa z wodą. Kamienny stół, kamienna ławka. Upał. Wcześniej kupiły bagietkę i serek brie. – Te przepyszne winogrona, powietrze i widoki. Takich klimatów się nie zapomina – mówią. – Żadna, nawet najdroższa restauracja tego nie oferuje.

Ostatniego dnia pielgrzymki wstały bardzo wcześnie, by na południe zdążyć na Mszę św. w katedrze św. Jakuba. Gdy dotarły do Santiago de Compostela, w biurze pielgrzymkowym dostały tzw. compostelkę, czyli po łacinie napisane świadectwo, że przeszły szlak pielgrzymkowy. Podczas Eucharystii w katedrze rozpoznały wszystkich znajomych z camino. Czuły wielką dumę, gdy wyczytano, że dwie Polki przeszły szlak z Pampeluny do Santiago. W czasie Mszy św. mogły też podziwiać niezwykły widok – wielką, jak mówią, hulającą nad ich głowami kadzielnicę.

Czy camino zmienia? – Na pewno – twierdzą. – Buduje pewność siebie. Kiedyś bałyśmy się iść przez Pireneje. Dziś bez obaw pokonałybyśmy je. Często ludzie nas pytają, czy nie miałyśmy załamania. My nie, ale na camino ludzie się kłócą, rozstają. W czasie drogi wyjdą wszystkie słabe punkty, bo to jest ogromny wysiłek fizyczny – mówią. – Tam nie ma co się oszukiwać. Stres fizyczny doprowadza do tego, że prowadzi się ze sobą rozmowę bez oszustw, bo jest się tak zmęczonym, że nie ma szans na pozory, tu wychodzi prawda. W normalnych warunkach jak ludzie prowadzą ze sobą wewnętrzny dialog, to mogą się łudzić. Tu nie ma to miejsca.

Pani Wanda przed wyjazdem była u lekarza. Leczy się kardiologicznie. Ma sztuczną zastawkę. Lekarz powiedział, że może iść na pielgrzymkę, ale musi być rozsądna. – Gdy po powrocie zrobiłyśmy badania, razem Małgosią miałyśmy rewelacyjne wyniki – mówi. Obydwie panie już we wrześniu chcą znów pielgrzymować. Jeszcze nie zdecydowały, czy wrócą na camino, czy wybiorą trasę we Włoszech, z Piazenzy do Rzymu. Tam do przejścia mają 600 km. Pielgrzymowanie wzywa…