Dobro pacjenta najwyższym prawem

RADIO WATYKAŃSKIE |

publikacja 04.02.2012 14:33

Co ma zrobić lekarz, co ma zrobić sam chory, co ma zrobić jego rodzina – jeśli mają działać dla dobra pacjenta? Pogadanka bioetyczna ks. Piotra Kieniewicza MIC

Dobro pacjenta najwyższym prawem Henryk Przondziono/ Agencja GN Lekarz staje tu wobec wielu dylematów. Jest konfrontowany z problemami medycznymi, co do których musi określić działanie najbardziej skuteczne, a jednocześnie jak najmniej uciążliwe dla chorego i jego rodziny.

Na niejednym szpitalu widnieje hasło „Salus aegroti suprema lex esto”. W niemal wszystkich wersjach współczesnej przysięgi lekarskiej zawarte są słowa, których źródłem jest obecna w przysiędze Hipokratesa idea posługi lekarza na rzecz dobra pacjenta. Swoją drogą, przysięga lekarska obowiązująca w Polsce mówi tylko o tym, by mieć na względzie dobro chorych. Mieć na względzie, to jednak nie to samo, co postawić dobro chorego jako prawo najwyższe.

Cóż miałoby znaczyć takie prawo? Oznaczałoby ono, że lekarz w swojej posłudze na rzecz chorego kieruje się najlepiej pojętym interesem chorego, bezwzględnym szacunkiem dla jego godności, ochroną jego praw i dóbr. Tymczasem nie każde działanie, którego domaga się chory, rzeczywiście musi służyć jego najlepiej pojętemu interesowi. Zdarza się, że chory domaga się czegoś, co może zaszkodzić jego zdrowiu. Bywa, że prosi o coś, co jest złe samo w sobie. To, że prosi – albo w nieco innej sytuacji, że na coś się zgadza – nie przesądza sprawy, czy dane działanie jest od strony moralnej do zaakceptowania. Z drugiej strony – jak się zachować, gdy chory odmawia pomocy?

Lekarz staje tu wobec wielu dylematów. Jest konfrontowany z problemami medycznymi, co do których musi określić działanie najbardziej skuteczne, a jednocześnie jak najmniej uciążliwe dla chorego i jego rodziny. Musi rozpoznać, jak od strony moralnej ocenić określone działanie – czy jest ono moralnie nakazane, dopuszczone, a być może niedozwolone, właśnie ze względu na wewnętrzną niegodziwość.

Musi być również realistą, czyli wskazać działania możliwe do „udźwignięcia” przez chorego, jego bliskich, przez służbę zdrowia i ubezpieczyciela – czy da się to wszystko „udźwignąć” tak od strony technicznej, jak i finansowej. Nie każda wynaleziona metoda terapeutyczna jest realnie dostępna. Nie każda będzie prawdziwą pomocą. Niekiedy terapia, choć przedłuży choremu lata życia, jednocześnie zamieni je w koszmar, pełen bólu, gniewu i rozpaczy. Taka „medyczna zaciekłość”, płynąca przecież z chęci zastosowania wszystkiego, co możliwe, dla ratowania życia i zdrowia, ostatecznie okazuje się tylko przekleństwem. Nie jest wówczas działaniem dla dobra chorego... Podobnie ma się rzecz z sytuacją, gdy ceną za podjęcie terapii ostatniej szansy jest doprowadzenie rodziny do bankructwa.

Niektórzy mówią, że zdrowia i życia nie można przeliczać na pieniądze. To prawda. Z drugiej jednak strony walka o każdą sekundę życia może rodzić podejrzenie, że człowiek dlatego się go chwyta, dlatego domaga się zastosowania każdej, choćby niesprawdzonej lub dostępnej tylko na nieosiągalnych realnie warunkach terapii – ponieważ panicznie boi się, że śmierć jest ostatecznym unicestwieniem.

Lęk nie jest dobrym doradcą. Lęk przed śmiercią – a w istocie lęk przed nieznanym – jest rzeczą zrozumiałą, ale jednocześnie nie pomaga w podjęciu decyzji, która rzeczywiście człowiekowi będzie służyła w najlepszy możliwy sposób. Lęk może doprowadzić do spotęgowania cierpienia, do skomplikowania – i tak już trudnej – sytuacji zdrowotnej chorego, może wygenerować nowe problemy w jego bliższym lub dalszym otoczeniu. Jednocześnie też, ponieważ lęk skłania do ucieczki przed rzeczywistością, może uniemożliwić człowiekowi stawienia jej czoła.

Co zatem ma zrobić lekarz, co ma zrobić sam chory, co ma zrobić jego rodzina – jeśli mają działać dla dobra pacjenta? Szczegółowe decyzje w znacznej mierze zależą od prawidłowego określenia sytuacji i płynących z niej wymagań. Pomocą w ich podjęciu są zasady interwencji medycznych, o których przyjdzie opowiedzieć nieco później, zasady odwołujące się do obiektywnego porządku wartości i pomagające te wartości uszeregować. Już tu jednak trzeba wskazać na pierwszą z nich wszystkich: na godność osoby ludzkiej.

Jeśli lekarz ma ochronić prawdziwe dobro pacjenta, musi otoczyć opieką jego człowieczą godność, zachowując jednocześnie w pamięci, że sam jest człowiekiem i pomagając innym nie może sprzeniewierzyć się samemu sobie. Nie pomaga ten, kto popełnia zło, by dobro, choćby najwyższe, osiągnąć. Chrystus stwierdził krótko: „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł” (Mt 16:26).

Są takie działania w medycynie, które mamią ludzi mirażem skuteczności, choć u ich podstaw stoją krzywda ludzka, a nierzadko śmierć. Nie wszystko, co jest technicznie możliwe, jest jednocześnie godziwe. Są firmy i badacze, którzy swoje eksperymenty prowadzą wykorzystując ludzką biedę i desperację. Są tacy, którzy jako sprawdzone proponują metody i środki, które nigdy nie przeszły żadnych testów klinicznych. Są w końcu takie działania, które z natury swojej zakładają powołanie do życia tysięcy istnień ludzkich, by je uśmiercić w imię postępu.

Żadne z tych działań, choćby okazało się skutecznym, nie byłoby godne człowieka, ponieważ w punkcie wyjścia nie uszanowałoby jego godności. Nie będąc godnym człowieka, nie jest moralnie dobrym, nie jest wartym tego, by człowiek-lekarz je stosował, ani też, by człowiek-pacjent o nie zabiegał.