Po co żyję?

Joanna Kociszewska

Warto rozejrzeć się wokół siebie: jak często spotyka się ludzi szczęśliwych? Ludzi, którzy dziś wybraliby tak samo, jak przed laty? Ludzi, którzy zdecydowali się na konkretną drogę i widać, że się na niej spełniają?

Po co żyję?

Jutro dzień życia konsekrowanego. Jak co roku ostatnio powracają informacje o zmniejszającej się liczbie powołań zakonnych. Różni ludzie wskazują różne przyczyny, wszystkie zapewne mają swój drobny udział w ogólnym obrazie. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na podstawowe pytanie: po co żyję? Kim jestem, kim chcę być? Jaki jest sens wyboru takiej, a nie innej drogi życia? Czy mogę zrealizować go inaczej?

Czasem słyszę od różnych ludzi, że „jeśli zakon to kontemplacyjny”. Sens takiego życia jest jasny i zrozumiały. Budzi podziw. Zakon czynny? Szkolnictwo, medycyna, pomoc charytatywna… czy nie można poświęcić życia Bogu i drugiemu człowiekowi bez włączania się we wspólnotę zakonną?

Jak będzie wyglądało moje życie, gdy oddam sporą część osobistej niezależności? Jak poradzę sobie we wspólnocie ludzi, których przecież nie wybieram? Być może znamienne jest, że coraz częściej słyszymy o konsekracji indywidualnej: o dziewicach i wdowach konsekrowanych. O życiu, w którym wspólnotą jest parafia i diecezja, w którym zachowuje się znacznie większą niezależność. O życiu, w którym nic się – zewnętrznie – nie zmienia, a jednak zmienia się wszystko.

Właśnie. Celem życia konsekrowanego – w takim czy innym miejscu i powołaniu – nie jest przede wszystkim działanie. Sednem życia konsekrowanego jest obecność. Świadectwo, że Bóg wystarczy, że w Bogu jest prawdziwy sens, że On daje szczęście. Dowód, że czystość, ubóstwo i posłuszeństwo to nie przeżytek.

Praca dla człowieka – w takim czy innym miejscu – to ważne zadanie. Po pierwsze, potrzeba ludzi, którzy poświęcą temu zajęciu całe, nie część życia. Drugi ważny cel wyraził ostatnio kard. Schönborn w czasie beatyfikacji błogosławionej Hildegardy Burjan: W naszych czasach musimy się nauczyć na nowo, co to znaczy być uczniami. A do tego nie trzeba teorii, ale wzorów, osób mówiących przez fakty.

Decydująca dla świętości jest wiarygodność, która rodzi się z konsekwencji życia z wyznawaną wiarą. Życie musi być tożsame z tym, w co się wierzy. – dodał wiedeński kardynał. Pociąga świętość. Pociąga radość. Pociąga w końcu człowiek, który mówi: tak, dziś wybrałbym tak samo. Tego chciałem, tego chcę. Jestem szczęśliwy.

Dziś mamy trudność z podejmowaniem decyzji na całe życie. – mówi jedna z sióstr. To prawda. Warto rozejrzeć się wokół siebie: jak często spotyka się ludzi szczęśliwych? Ludzi, którzy dziś wybraliby tak samo, jak przed laty? Ludzi, którzy zdecydowali się na konkretną drogę i widać, że się na niej spełniają?

Ilu mamy ludzi, którzy życiem pokazują przede wszystkim, że ciężko trwać? Którzy mówią głównie o krzyżu, nie o dobru do którego dążą niosąc go? Ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że chcieliby uciec z wybranej drogi lub choć wyślizgnąć się z niej boczną furtką? W końcu tych, którzy nie dali rady wytrwać? Takich, którzy swoją słabość lub błąd pokazują jako mądrość?

Trzeba takich ludzi we wszystkich powołaniach. Trzeba świadków. Trzeba by każdy z nas był takim świadkiem na swojej drodze. Każdy człowiek, który mówi: warto wybrać na zawsze otwiera innym drogę do takiego wyboru.

Wierzę, że Bóg dziś nie powołuje mniej ludzi, niż przed wiekami. To my nie potrafimy tego powołania usłyszeć lub na nie odpowiedzieć. Do tego trzeba zobaczyć sens takiej drogi, zapragnąć jej i w końcu uwierzyć, że jest możliwa dla mnie. Na każdym etapie trzeba świadków i ludzi, którzy podtrzymają opadające ręce. Powiedzą: można. Powiedzą: warto.

Być kimś, kto poda rękę chwiejącemu się w drodze, to zadanie dla każdego z nas.