Oni nam, nie my im

Agnieszka Napiórkowska; GN 01/2012 Łowicz

publikacja 17.01.2012 07:00

Gorący całus, uśmiech, otwarte ramiona, a nawet pomalowany obrazek dla animatorów wspólnoty „Węzeł” są radością, która potrafi nie tylko skraść łzę, ale też dopiąć skrzydła do ramion.

Oni nam, nie my im   Małgorzata Stella/ GN Podczas rekolekcji adwentowych i wielkopostnych animatorzy organizują dla swoich podopiecznych różnego rodzaju zajęcia i zabawy… Od 23 lat w parafii św. Jakuba Ap. w Skierniewicach działa wspólnota osób niepełnosprawnych. Tworzą ją chore dzieci i dorośli, a także ich rodziny i animatorzy. Ci ostatni, choć na brak zajęć nie narzekają (większość z nich studiuje), zawsze znajdują czas na wspólne Eucharystie, konferencje, rekolekcje i zwykłe spotkania w domach podopiecznych. Na głowie animatorów jest także przygotowanie niepełnosprawnych osób do I Komunii Świętej i bierzmowania. Oczywiście, wszystko pod czujnym okiem księdza opiekuna.

Zgrana ekipa
Eucharystia i spotkania odbywają się w trzecią niedzielę miesiąca o godz. 15. Przyjeżdżają na nie rodziny nie tylko z całego miasta, ale także z okolicznych wiosek. Koniec Adwentu aż po karnawał jest wyjątkowo gorącym czasem we wspólnocie. Poza comiesięcznymi spotkaniami animatorzy przygotowują także rekolekcje wyjazdowe, podczas których do każdego przychodzi z paczką św. Mikołaj. Zaraz po świętach organizują spotkanie opłatkowe połączone z kolędowaniem, a także towarzyszą swoim podopiecznym w zabawach i balach karnawałowych, organizowanych przez stowarzyszenia osób niepełnosprawnych.

Oni nam, nie my im   Małgorzata Stella/ GN ...w których trudno odmówić im kreatywności. – Patrząc na zaangażowanie tych młodych ludzi, jestem pod wrażeniem – przyznaje ks. Stanisław Smolarek, opiekun grupy „Węzeł”. – Bez wątpienia jest to wyjątkowa młodzież. Widząc ich pracę i posługę, jestem zbudowany ich odpowiedzialnością, zaangażowaniem i otwartością. Pomimo że większość z nich nie ukończyła pedagogiki specjalnej, wiedzą, jak dotrzeć do tych osób.

Bycie z osobami niepełnosprawnymi i ich rodzinami – jak zgodnie podkreślają animatorzy – to zajęcie, dzięki któremu zdecydowanie więcej się dostaje niż daje. – To my jesteśmy przez nich ciągle obdarowywani bezinteresowną miłością i wdzięcznością. Daleko trzeba szukać tak szczerych i wyjątkowych osób. Nie ma w nich fałszu, braku życzliwości i odrzucania innych. Oni są naszymi nauczycielami – podkreśla Magdalena Nierobisz, związana ze wspólnotą od czterech lat.

Ułatwieniem w organizowaniu spotkań i wyjazdów jest zgranie animatorów. – Takiej kadry dawno już nie było. Pomimo że nie wszyscy się przyjaźnimy, potrafi my się świetnie dogadywać. Przez lata udało się nam docierać do konkretnych osób, rozpoznawać ich gesty i dobierać język dla nich zrozumiały. Widząc nić porozumienia, wykonane polecenie czy dowód przyjaźni, trudno oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy zaproszeni do rzeczy wyjątkowych – dodaje M. Nierobisz.

Poszerzona rodzina
Tworzenie atmosfery życzliwości i wzajemnej pomocy jest szczególnie ważne dla chorych dzieci, które niczym radary wyczuwają wszelkiego rodzaju napięcia. Nie bez znaczenia jest to też dla rodziców, którzy przychodzą do wspólnoty, by naładować baterie. W ciągu ponad 20 lat przez wspólnotę przewinęło się wiele osób. Niektórzy niepełnosprawni po przyjęciu  sakramentów przestali uczestniczyć w spotkaniach. Inni należą do grona weteranów, którzy pamiętają początki powstawania wspólnoty i sporą rzeszę animatorów. To, co ich zadziwia, to fakt, że pomimo zmian personalnych wspólnotę traktują jak swoją rodzinę.

– Nie ma w tym nic dziwnego. Spotkania połączone z modlitwą działają jak najlepsze spoiwo – zauważa Małgorzata Stella. – Wiem coś o tym, bo ze wspólnotą jestem związana od dziecka, przez mojego brata. Razem z nim i rodzicami przyjeżdżałam na spotkania. Dziś jestem też animatorem. Tu nauczyłam się, jak ważna jest służba i otwarcie na innych. Od wielu lat wszystkie sukcesy i porażki dzieci związanych ze wspólnotą są też moimi sukcesami i moim bólem. Nieraz już podkreślałam, że dzięki osobom niepełnosprawnym nauczyłam się doceniać to, co mam, i zauważać nawet najmniejsze gesty życzliwości. Parząc tak na świat, znacznie łatwiej jest żyć – tłumaczy pani Małgosia.

Podobnego zdania jest Michał Trębocha, który – poza angażowaniem się w pracę w „Węźle” – w tym roku był także liderem akcji Szlachetna Paczka. – Chęć pomocy innym wypływa gdzieś z potrzeby serca. Po prostu lubię to robić. Sam kiedyś, podczas choroby, doświadczyłem, jak ważne są wsparcie i obecność innych ludzi. A poza tym praca na rzecz innych sprawia, że czuję się potrzebny i na swoim miejscu. Każdemu życzę tylu wzruszeń i radości, jakich sam doświadczam. Ostatnią z nich był pokolorowany na rekolekcjach w Spale obrazek – opowiada wzruszony Michał.