Jak zostałem księdzem

Pewnej nocy nagle obudziłem się i chodziłem jak czapla po podłodze. Łaziłem z kąta w kąt po pokoju. Przyszła mi do głowy nieoczekiwana myśl, żeby zostać księdzem.

Co ciekawe: kiedy znalazłem się po powstaniu warszawskim w pobliżu Gór Świętokrzyskich, w miejscowości Końskie, całkiem nieoczekiwanie spotkałem znów profesora Rostkowskiego. Cud jakiś. Dostał się tam nie wiadomo skąd. Dotykałem go jak sennego zjawiska. Sprawdzałem, czy mi się śni, czy nie. Profesor powiedział mi: „Jedź jak najszybciej do seminarium, bo inaczej nie będziesz księdzem”. Takie dziwne spotkanie… Przejąłem się tym bardzo i od razu zacząłem szukać kontaktu.

Pojechałem do Czubina koło Błonia, gdzie odradzało się po wojnie seminarium. Nie miałem żadnych dokumentów. Wszystkie się spaliły. Nie przyjmowano wtedy takich ludzi, bo bano się. Prefektem seminarium był mój dawny znajomy, ksiądz Bogdan Jankowski, który zaczął pełnić tę funkcję w drugim roku kapłaństwa. Od razu mnie przyjął, bez dokumentów i poświadczeń. Wprowadził mnie w kapłaństwo. Zaufał mi i przyjął. Mimo że „Kuźnia Młodych” była lewicująca, a ja byłem po trzydziestce. Między mną a moimi kolegami była duża różnica wieku. Ksiądz Jankowski potem został benedyktynem w Tyńcu i tam – jako ojciec Augustyn – opatem. Ważna figura. Tłumacz Pisma Świętego, wielki filolog klasyczny, piękna postać (…).

Spoza mnie
Wstąpiłem do stanu duchownego w okresie bardzo niesprzyjającym powołaniu kapłańskiemu. Był to czas, kiedy nie wiadomo było, co stanie się z Kościołem. Niepewny był też los warszawskiego seminarium duchownego: w każdej chwili mogło być przecież zamknięte. Nie był to również czas łaskawy dla poezji. A już na pewno nie było nadziei na drukowanie wierszy. Pewne przeżycia wewnętrzne, okupacyjne – bliskość obcowania ze śmiercią sprawiły, że poszedłem tą drogą. A poza tym tajemnica powołania, której nie można zrozumieć i przełożyć na język pojęć dostępnych człowiekowi.

Nie zostałem wybrany dlatego, że jestem lepszy od innych, bo nie jestem lepszy ani nie jestem mądrzejszy. Ludzie piszą doktoraty, są bardzo wykształceni, gdzie mi do tego wszystkiego. Ale powołanie przychodzi spoza mnie. Łaska jest darmo dana. Podobnie jak miłość; prawdziwa miłość nie jest za coś.
Gdybym powiedział, że sam sobie taką drogę wybrałem, gdybym potem doszedł do wniosku, że jeśli się nie nadaję, to mogę wystąpić, ale to Bóg mnie powołał, a ja spełniam tylko rolę służebnicy Pańskiej, wypełniam to, czego Pan Bóg ode mnie chce. To są dzieje łaski, tak mi się wydaje. Nie da się tego do końca wytłumaczyć. Nie było wtedy żadnych konkretnych korzyści z takiej decyzji, wyglądało na to, że Kościół może być przez komunistów prześladowany. Zaufałem drodze – takiej, na jakiej mnie Pan Bóg postawił. Sam się na niej nie postawiłem (…).

Powyższy tekst pochodzi z książki ks. Jana Twardowskiego „Autobiografia. Myśli nie tylko o sobie. T. 1: Smak dzieciństwa 1915–1959”, która ukaże się na początku grudnia nakładem Wydawnictwa Literackiego. Skróty, tytuł i śródtytuły od redakcji.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11