Listy z Madagaskaru

Już minęły dwa tygodnie od mojego powrotu na Czerwoną Wyspę, a dopiero co pamiętam, że siedziałam w samolocie i z bijącym sercem wypatrywałam miejsca, które przed miesiącem opuściłam...

Aneta MWDB


Ivato-Madagaskar, 19 września 2004


Witajcie kochani,

Już minęły dwa tygodnie od mojego powrotu na Czerwoną Wyspę, a dopiero co pamiętam, że siedziałam w samolocie i z bijącym sercem wypatrywałam miejsca, które przed miesiącem opuściłam. Jak to będzie znów tam powrócić? Co będę czuła, gdy znów zobaczę ten jakkolwiek kolorowy jednak biedny i jeszcze nie rozwinięty kraj?

Jak będę się czuła po powrocie z naszych europejskich luksusów do folklorystycznej rzeczywistości państwa Mora Mora (powoli, powoli!). I jednocześnie czułam się szczęśliwa, ze tam powracałam, bo brakowało mi moich dzieciaczków rozśpiewanych, ludzi mówiących ci dzień dobry na ulicy, słońca, pięknego niebieskiego nieba, owoców, kwiatów, jazdy po dziurawych drogach i moich siostrzyczek ukochanych. I żebym chyba już więcej nie zadawała sobie pytań.

Zaraz po powrocie wyjechałam na tydzień na wschodnie wybrzeże, zobaczyć piękne plaże, krainę baobabów i tsingy (unikalną formację skalną na świecie).

Najprościej na świecie wyruszyłam z Emmanuelle (Belgijską wolontariuszką, która będzie ze mną mieszkać przez następne 3 miesiące i uczyć dzieci francuskiego) oraz Mauricem, Malgaszem i dobrym przyjacielem, nauczycielem angielskiego w naszej szkole. Zapakowaliśmy torby i stawiliśmy się na dworcu autobusowym o wyznaczonej godzinie. Zajęło oczywiście trochę czasu aż się poupychało wszystkich do autobusu (patrz 2 godziny a autobus to taki mini bus na 14 osób). No i wreszcie ruszyliśmy. Podróż trwała 17 godzin (750km) non-stop z przerwa na siusiu od czasu do czasu i na pół godziny jedzonka. Poza tym to kierowca grzał przez 17 godzin bez odpoczynku (nie pytajcie się mnie jak to robią, nie mam pojęcia, ja po 3 wymiękam). Aby nie zasnąć to słuchał muzyki na cały regulator i zafundował nam przegląd piosenki francuskiej i malgaskiej z jakiegoś ostatniego 20-lecia. Wyczołgiwałam się z autobusu z Morondave (miasto docelowe). Aby dotrzeć do miejsca, na którym nam zależało musieliśmy wypożyczyć jeepa na parę dni, oczywiście z kierowca, bo boją się ze turyści nie poradzą sobie z droga. Wcale im się zresztą nie dziwie.

Wyjechaliśmy rankiem, 14 km za Morondave zaczyna się słynna aleja baobabów, czyli takich fajnych gigantycznych grubaśnych drzewek, które mają po setki lat. Wyglądają naprawdę urokliwie, coś w stylu alei Dębów Bartków po polsku. A potem już tylko polna droga jakieś 300 km przed nami. 3 godziny jazdy i przeprawa przez rzekę na tratwie. Obiad i znów w drogę, która staje się coraz gorsza. Dziury po deszczach sprawiają, że się skacze po całym jeepie. Wreszcie dojeżdżamy do parku Tsingy Bemaraha. Zatrzymujemy się na noc w lokalnej wiosce, aby rano wyruszyć na wspinaczkę po skałach. Idziemy wszyscy do lokalnego baru na kolację, od tej pory chińska zupa będzie moim pokarmem przetrwania. Maurice zamawia ryż z kurczakiem – trzeba czekać aż godzinę. Ciekawe czemu? Zaraz się wszystko wyjaśnia, kiedy słychać ostatnie ryki kurczaka na zapleczu. Siedzimy, więc i czekamy. Właściciel wnosi do sali telewizor i DVD player ?! Okazuje się, że prowadzi także sale kinową dla całej wsi. Czekamy, więc co będzie, i tak mamy godzinę zanim oskubią kurę! Zaczynają się piosenki, najpierw po malgasku, a potem ......nie, tylko nie tutaj.... WESTLIFE kolekcja wideoklipów! Ja i Emmanuelle siadamy pod stołem. W wiosce w dzikim buszu, gdzie, aby dojechać do najbliższego miasta trzeba 7 godzin, a jak się jedzie lokalnym busem to może i tygodnia (zależy jak często wyrusza) dostajemy porcje wideoklipów Westlife! Oglądamy się do tyłu, a tam połowa wioski zagląda przez barierkę i ogląda z nami telewizję.

Rano wyruszamy na wspinaczkę po Wielkich Tsingach, a następnego dnia mamy w planie Małe. Powinno się robić w odwrotnej kolejności, ale oczywiście nie wiadomo, jaka będzie pogoda, więc nie ma co ryzykować.

Co to są te Tsingy? To taka ciekawa formacja skalna, która powstała z koralowca siedzącego sobie pod wodą jak jeszcze Madagaskar był przyłączony do Mozambiku jakieś 160 milionów lat temu. W momencie rozłączenia nastąpiło ... uwaga, nie wiem czy użyję właściwego słówka, bo tłumaczę z francuskiego „załamanie tektoniczne” i taka olbrzymia bryła koralowa wynurzyła się z wody. Ten ogromny kloc koralowy przez lata podlegał erozji w postaci wiatrów i deszczów i wyrzeźbił coś przepięknego. Jest to gigantyczny las skał w postaci szpikulców, coś w postaci noży. Niekończący się gdzie wzrokiem nie sięgnąć. Można się na nie wspinać specjalnymi trasami opracowanymi przez speleologów. Chodziliśmy, więc na dole, w tunelach między skałami i na górze, na wysokości jakieś 50 m przepaści pod nami. Poza tym fantastyczna przyroda, lemury skaczące. No po prostu bajka. Małe Tsingy to to samo tylko w mini wersji, przepaście na jedyne 10-20 m w dół.

Tsingy chronione są przez UNESCO jako światowy zabytek przyrody, co rocznie dociera tu jakieś 2000 cudzoziemców, a naprawdę trzeba chcieć, aby tam dotrzeć, bo droga jest bardzo męcząca. Po naszej wspinaczce wróciliśmy do hotelu, idę do ubikacji, a tam na kiblu siedzi sobie jakby nigdy nic - długaśny wąż. Zwołałam znajomych i narada co robić. Próbujemy szczotką do kibla aby go ruszyć ale nic, tylko jak łypie. Lokale przyszły, też się bały, zatłukły kijem i tak się zakończył jego żywot. Na doprawę w ubikacji obok przeogromniasty pająk. Koloryt lokalny. W rzece, którą się przeprawialiśmy, aby dostać się do Tsingy są krokodyle. Na szczęście to jeszcze sezon suszy, więc nie ma dużo wody i nie dopływają!

Czas wracać. Ruszamy w drogę. Po drodze zatrzymujemy się w wiosce kooperacji Malgasko-Belgijskiej (Emma cała w skowronkach). Prowadzą coś na kształt ośrodka rozwoju terenów rolniczych, kształcą nauczycieli, a jednocześnie goszczą turystów, którzy mają okazję przyjrzeć się życiu lokalnych ludzi z bliska. Proponują nam wycieczkę do Mongrove, czyli takie kanały wodne obrośnięte mini drzewkami, które mają korzenie na wierzchu, gdyż woda tam dopływa i odpływa zgodnie z przypływami. Tymi kanałami płyniemy aż do oceanu. Jest 15.00, wody z jakieś 3 metry, ale podobno około 18.00 będzie już sucho tam, gdzie jesteśmy.

Dopływamy do plaży. Bajka! Ogromna plaża ciągnąca się kilometrami, pusta, ocean cieplutki, fale trochę silne, więc nie wchodzimy za daleko.

Wracamy jeszcze na zachód słońca z baobabami (pocztówkowe zdjęcia, naprawdę przepiękne) i znów w Morondave. Następnego dnia wyruszamy z powrotem, znów 17 godzin jazdy tyle, że tym razem kierowcą bez muzyki za to maniak prędkości. Cały dzień odpoczynku i zaczyna się szkoła.

W tym roku uczę wszystkich, ale tylko jednego przedmiotu – Marketingu więc jestem w skowronkach bo to moja pasja przecież. Zaczyna się ostro, bo w poniedziałek od rana do wieczora zajęcia. Dzieciaki szczęśliwe, że mnie widzą, ja też..

Naprawdę czuję się szczęśliwa że znów tu jestem. i jak widzę ich radosne buźki, mówiące do mnie po francusku albo niektóre po angielsku, to jestem w niebie że nauka nie poszła na marne. Cóż, że to tylko na następne 4 miesiące, myślę, że uda nam się wiele zrobić razem.

Jest też dużo wolontariuszy tym razem, Francuzi, Belgowie i przyjedzie jeszcze jedna Polka.

Ściskam was wszystkich serdecznie, tęsknię za wami.
Buziaki
Z Bogiem

Aneta MWDB

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6