Powołanie – drogą krzyża do zmartwychwstania

Fascynujący temat powołania. Od razu sprecyzujmy, że tym razem idzie o szczególne powołanie. Będące konsekracją – poświęceniem przez sakrament kapłaństwa, czy też ślubowanie rad ewangelicznych. Tyle już o nim napisano i powiedziano, że wydaje się iż nie można więcej. Powołanie to jednak rzeczywistość wywierająca przecież wpływ na kształt codziennego życia podejmujących tę drogę.

„...gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.” (Rz 5,8). Na drodze realizacji powołania to ostatni, zarazem najwyższy i bodaj najtrudniejszy szczyt w spełnianiu misji. W tej dobrowolnie podjętej daninie krwi – własnego życia skupia się wszystko. Tu także wypełnia się całkowicie podjętą drogę powołania. Powtórzyć Chrystusowe „wykonało się” (J 19,30). To wezwanie jest nie do wszystkich skierowane bezpośrednio w takiej formie. Z pewnością jednak dla wszystkich powołanych pozostaje do zrealizowania w taki sposób, który jest codziennym spalaniem się w pełnieniu posługi wynikającej z powołania.

„Jeśli kto chce iść za Mną...” (Łk 9,23)
Te ważne słowa zaproszenia jasno pokazują jaka droga czeka tych, którzy zdecydują się nią iść. Najpierw trzeba raz jeszcze zwrócić uwagę, że wybór jest absolutnie dobrowolny. Zatem konsekwencje obranego kierunku nie powinny zaskakiwać i dziwić. Nie powinny też wywoływać poczucia jakoby pójście drogą powołania stawia realizującego misję w pozycji cierpiętnika godnego podziwu. Obnoszenie swego poświęcenia i wystawianie siebie na ludzki podziw jest postawą faryzeusza: „Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.” (Mt 23,5-7). Trudno jest człowiekowi obciążonemu skutkami grzechu pierworodnego wyzwolić się z ludzkiego szukania dowartościowania. Trudno nie oznacza jednak niemożliwego. Wciąż trzeba wpatrywać się w Tego, Który „...nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (Hbr 12,2) i pozostawać świadomym Kto zaprasza do dobrowolnego przyjmowania i do czego się zmierza. W chwili gdy osoba powołana zapomina o Misterium Boga dziejącym się w świecie przez realizację misji, natychmiast pojawia się właśnie chęć bycia docenianym i podziwianym przez ludzi za swoją ‘niezwykłą ofiarność’. Chociaż wydaje się że kroczenie drogą powołania ma się odbywać ze zwieszoną głową i grymasem cierpiętnictwa na twarzy, to zawsze człowiek powołany zostaje zaproszony do radości. Oczywiste, że bywają w tym chwile słabości. Ale pojedyncze potknięcie, czy nawet upadek nie przesądzają przecież o klęsce. Wydaje się, że i kolejne pojedyncze słowo ma tu niebagatelne znaczenie. Owo „iść” oznacza właśnie dynamizm. Chrystus zaprasza więc powołanego do ciągłej wędrówki. Ma to być wciąż na nowo potwierdzanie wyboru, aż do ostatecznej deklaracji wyrażonej wolą i potwierdzonej czynem. Ciekawą ilustracją jest tu przykład św. Piotra powołanego na samym początku i postawionego na zakończenie wobec ostatecznego potwierdzenia wyboru (zob. Mk 1,16 i J 21,15nn). Chodzi tu nie tyle o aktywność samego działania, ale o rozwój. Bo jak ktoś słusznie zauważył ‘stanie w miejscu jest cofaniem się’. I wreszcie to: „iść ZA MNĄ”. Właściwie można by powiedzieć, że wszystko staje się jasne. Podkreślmy jeszcze tylko iż powołanie to ciągłe trzymanie się Tego, Który powołuje. „Naśladowanie” – obrazowo wyrażona dosłowność podążania przetartym szlakiem. I jeszcze coś, co jest bardzo istotne w tym podążaniu za Mistrzem. Dalszy ciąg tego zaproszenia sugeruje wyraźnie, że trzeba wziąć „swój (!) krzyż”. Chodzi mianowicie o dźwiganie własnego krzyża. Czyli odnajdowanie przeżywanych konkretnie sytuacji w tym Wzorze, o Którym wyżej. Nie chodzi tu bowiem o szukanie na siłę innego krzyża, niż ten, który dla mnie jest przygotowany i dopasowany w sam raz.

Dopełniając całości, by od razu utrącić argumenty typu ‘znowu o cierpieniu – chrześcijaństwo to sama radość’, trzeba na zakończenie powiedzieć raz jeszcze wyraźnie: radość owszem, ale jednak wykuwająca się w ogniu walki. Bo nie ma przecież radości Wielkiej Nocy, bez Wcielenia i Narodzenia, bez ubóstwa i niezrozumienia wyrażanego nawet gniewem lub drwiną, bez nocy samotnie spędzanych na modlitwie, oraz wreszcie bez dramatu ofiary z siebie przyjmującej opuszczenie, odrzucenie, fałszywe oskarżenie aż do poniżenia i mającej pohańbić do reszty śmierci. To wszystko ma być przyjęte także przez tych wszystkich, którzy decydują się, bądź już zdecydowali wejść na Drogę urzeczywistniania misji powołania.

„To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.” (J 15,11). A jednak radość. Jest to mimo wszystko zupełnie inny rodzaj radości, niż znana ze świata wesołość. W praktyce codzienności chodzi tu bowiem o zachowanie równowagi ducha. Bez zbytniego zadufania i radosnego ‘huraoptymizmu’, ale i bez uprawiania masochizmu na użytek publiczny.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11