Żertwa

Powiedzieć, że cierpiał, to za mało. Był poślubiony Ukrzyżowanemu. Stygmaty były znakiem tych zaślubin. „Aniołowie zazdroszczą nam tylko jednego, a mianowicie tego, że nie mogą cierpieć dla Boga” – uczył.

Ojciec Pio a cierpienie to temat na niejeden doktorat. Jest w tym coś tajemniczego i trudnego do przyjęcia przez współczesną mentalność nastawioną na komfort życia. Jesteśmy dziś coraz bardziej niezdolni do uznania jakiejkolwiek wartości cierpienia. Owocem tej mentalności jest to, że ludziom śmiertelnie chorym proponuje się raczej skrócenie życia niż pomoc w dźwiganiu krzyża. Zanim o cierpieniach o. Pio i o tym, co on sam na ten temat pisał, warto przypomnieć, że największym materialnym dziełem, które pozostawił, jest wielka klinika nazwana przez niego Domem Ulgi w Cierpieniu. O działalności tego niezwykłego szpitala opowiada reportaż Barbary Gruszki-Zych (ss. 70–73). Wspominam o tym dziele, aby było całkowicie jasne, że o. Pio, tak jak i Kościół, nie głosi pochwały cierpienia dla cierpienia. Chodzi zawsze o dawanie ulgi w cierpieniu. Ulgi rozumianej dwojako: jako pomoc w pokonaniu choroby i bólu fizycznego oraz jako towarzyszenie w cierpieniu, wskazywanie na jego zbawczy sens, zamienianie go w miłość.

Słowa św. Pawła: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża” (Ga 2,19) trafiają w sedno życia i kapłaństwa kapucyna z Pietrelciny. Utożsamił się z Jezusem dźwigającym krzyż. Niósł go razem z Nim, ofiarując swoje cierpienia za zbawienie grzeszników. Stał się żertwą ofiarną. Do kielicha z Krwią Jezusa na ołtarzu dolewał swojej krwi. Jego całe życie było ekstremalną Drogą Krzyżową.

Ból i słodycz

Chorował od dziecka. Trudno wyliczyć na co. Po wstąpieniu do kapucynów ciągłe ataki chorób powodowały przerwy w studiach. Miesiąc przed święceniami kapłańskimi pisał do o. Benedykta, kierownika duchowego: „Od wielu dni dręczy mnie mocny ból u dołu lewego płuca. Być może Jezus faktycznie tym razem uczyni to ze mną (zabierze mnie z tego świata). Ten nowy ból jest najostrzejszy ze wszystkich. Sprawia, że prawie nie mam sił, aby zrobić cokolwiek, a czasem nawet mówię z trudem. Niech będzie błogosławiona ręka naszego Kochanego Jezusa, ręka, która uderza mnie i sprawia, że jestem godzien bez żadnej mojej zasługi cierpieć nieco z miłości do Niego dla zadośćuczynienia tylu moich win!”. Takich wyznań znajdziemy sporo w korespondencji duchowej stygmatyka. Jest w nich z jednej strony skarga na ból, a z drugiej – zgoda na cierpienie, a nawet coś więcej niż zgoda. To wręcz pragnienie cierpienia razem z Ukrzyżowanym.

Już po święceniach o. Pio z powodu złego stanu zdrowia nie mógł zamieszkać w klasztorze. Wciąż dręczyły go na zmianę gorączka, kaszel, nudności, omdlenia, zimne poty, trudności ze wzrokiem. Ilekroć poddawał się rygorowi zakonnego życia, zdawało się, że umrze. Przełożeni pozwolili mu pozostawać w rodzinnej miejscowości z nadzieją, że tam odzyska siły. Żaden lekarz nie potrafił postawić diagnozy. Na stan zdrowia zakonnika wpływały jego umartwienia oraz wewnętrzne zmagania, tajemnicze walki z diabłem, nękające go skrupuły i lęki. Bywało i tak, że dokuczał mu ból bez żadnych oznak choroby.

W 1911 r. u o. Pio pojawiły się po raz pierwszy stygmaty na dłoniach. Był tym przerażony i zawstydzony. Błagał Chrystusa: „Pragnę cierpieć, a nawet umrzeć z cierpienia, ale chciałbym, aby to odbyło się w ukryciu”. Stygmaty znikają, ale nie znika ból. „Wydaje mi się, że moje serce, ręce i stopy są przebijane mieczem. Czuję ogromny ból z tego powodu” – pisze. W styczniu 1915 r. o. Pio przeżywa mistyczną wizję. Teologia duchowości nazywa takie doświadczenie transwerberacją (przebicie serca). Pio pisze do o. Benedykta: „Próba, której Jezus mnie poddaje, jest ponad moje siły. Wydaje mi się, jakby wszystkie moje kości się łamały. Czuję, nie widząc tego oczami ciała, ale widząc oczami ducha, jakby mi czasem był wbijany nóż, mający dobrze wyostrzony szpic i jakby płonący ogniem, który przenikając serce, wchodzi we wnętrzności. Jest on następnie gwałtownie wyciągany i po kilku chwilach czynność się powtarza. To wszystko pozwala duszy ciągle coraz bardziej wybuchać największą miłością do Boga”. U innych mistyków znajdziemy opisy ich przeżyć bardzo podobne do tych, które przekazał o. Pio. Charakterystycznym elementem tych świadectw jest to, że ból łączy się ze słodyczą. Wydaje się to sprzecznością. Czy jednak Krzyż nie jest zarazem największym cierpieniem i największą miłością?

Stygmaty

W 1918 r. o. Pio trafia do klasztoru w San Giovanni Rotondo. Cierpieniom fizycznym i duchowym towarzyszą wewnętrzne rozterki, wątpliwości, skrupuły, poczucie zagubienia, samotność. Ojciec Benedykt pociesza go w tej wewnętrznej walce: „To nie sprawiedliwość, lecz Ukrzyżowana Miłość, która ciebie krzyżuje i chce, abyś współuczestniczył w Jego najbardziej gorzkich cierpieniach bez pocieszenia. (…) Nie usiłuj odnaleźć Boga, On jest w tobie, z tobą, w twoim opłakiwaniu i poszukiwaniu. Wszechmogący chce, byś był ofiarą całopalną. Pozwól się ponieść, zdobyć i pochłonąć burzy, ponieważ w głębokościach morza, jak Jonasz, znajdziesz Boga, który cię uratuje”. Czytając takie słowa, można się zastanawiać, po co Bogu jeszcze cierpienie. Czy nie wystarczył krzyż Jezusa? Nie wolno spieszyć się z odpowiedzią. Czyż Jezus nie powiedział: „Pójdź za Mną”? Czy nie wzywał nas do naśladowania, do dźwigania swojego krzyża razem z Nim? Istnieje mądrość krzyża, w której wybrane dusze mają szczególny udział. Także ze względu na nas.

W czerwcu 1918 r. o. Pio pisze list, który przypomina skargę Hioba: „Gdzie mam znaleźć mojego Boga? Gdzie ma to godne pożałowania serce znaleźć odpoczynek, gdy czuję, jak pęka w piersi? Stale Go szuka, lecz nie znajduje. Pukam do serca Bożego Więźnia, a On nie odpowiada. Mój Boże! Dlaczego Ty wstrząsasz mną i zadręczasz mnie? (…) O Boże, o Boże! – mogę tylko powiedzieć – czemuś mnie opuścił”. 5 sierpnia 1922 r. o. Pio ma po raz kolejny wizję postaci (anioła?), która przebija mu serce. „Czuję w głębi duszy ranę, która jest otwarta i która sprawia, że ustawicznie doznaję strasznych katuszy”. Te cierpienia osiągają kumulację 22 sierpnia 1918 r. Rankiem tego dnia o. Pio, klęcząc przed krucyfiksem na chórze kościoła, otrzymuje stygmaty.

Miesiąc później pod naciskiem kierownika duchowego opisuje w liście to, co przeżył: „Zobaczyłem przed sobą tajemniczą osobistość podobną do tej, którą widziałem wieczorem piątego sierpnia. Jedyną różnicą było to, że jej ręce, stopy i bok ociekały krwią. Ten widok przeraził mnie – nie umiem wyrazić tego, co wówczas odczułem. Czułem, że umieram, i umarłbym z pewnością, gdyby Pan nie wkroczył i nie podtrzymał mego serca, które, czułem to, wyrywało się z piersi. Wizja owej osobistości znikła, a ja zobaczyłem, że moje ręce, nogi i bok zostały przebite i ociekały krwią. Wyobraź sobie tę udrękę, której wówczas doznałem i nadal przeżywam niemal codziennie. Mój Ojcze, umieram z bólu z powodu ran i wynikającego z tego zażenowania, które odczuwam głęboko w duszy”.

Stygmaty towarzyszyły mu przez 50 lat. Zniknęły tuż przed śmiercią.

Lekcje o cierpieniu

Jaka lekcja płynie z tego wszystkiego dla nas, zwykłych śmiertelników, bojących się panicznie bólu zęba i szukających głównie przyjemności? Ojciec Pio podkreślał, że nie kocha cierpienia samego w sobie. Widział w nim formę cierpienia pokutnego, podjętego z miłości jako zadośćuczynienie Bogu za grzechy swoje, a także tych, którzy nie pokutują. Jest to do zrozumienia tylko w świetle Golgoty. Cierpienie Zbawiciela miało charakter zastępczy. Zło domaga się zadośćuczynienia, czyli naprawienia sprawiedliwości. Kara jest konsekwencją grzechu. Jezus złożył na krzyżu zastępczą ofiarę, biorąc na siebie konsekwencje grzechów, i w ten sposób zniszczył zło dobrem, miłością do końca. Każda Eucharystia jest uobecnieniem tej ofiary, w której każdy z nas ma zostać włączony w miłość Chrystusa. Jak napisze św. Paweł, mamy się stać „ofiarą Bogu przyjemną, uświęconą Duchem Świętym” (Rz 15,16).

Ojciec Pio był nie tylko naśladowcą Jezusa, Dobrego Pasterza głoszącego Boże miłosierdzie i niosącego ulgę w cierpieniu przez uzdrowienie. Był także radykalnym naśladowcą Jezusa – Ofiarnika, Kapłana i Baranka, którego krew została wylana na odpuszczenie grzechów. To pierwsze jest łatwiejsze i popularniejsze dziś w Kościele. To drugie wydaje się wielu za trudne, wręcz niepotrzebne. Przecież Bóg i tak wszystko wybaczy, więc po co my sami mamy jeszcze podejmować umartwienia, pokutę, cierpienia za innych? Ojciec Pio słysząc takie opinie, zapłakałby z bólu. Chrześcijaństwo bez krzyża Chrystusa traci swoją tożsamość. Dlatego, jak uczy mądry Benedykt XVI, „tajemnicy ekspiacji absolutnie nie należy składać na ołtarzu racjonalizmu besserwisserów”.

Ojciec Pio wiedział, że ulga w cierpieniu, w najgłębszym sensie tego słowa, pochodzi tylko z krzyża Chrystusa. Dlatego uczył: „Chciejmy zrozumieć, że Bóg nie chce i nie może nas zbawić ani uświęcić bez krzyża. Im bardziej pociąga do siebie jakąś duszę, tym bardziej ją oczyszcza przez krzyż”. „Pan Jezus nie żąda od ciebie, abyś z Nim dźwigała krzyż przez całe życie, ale niosła mały jego kawałek, w którym mieszczą się ludzkie cierpienia”. „Bóg chrześcijan jest Bogiem przemiany. Wprowadzasz do swego wnętrza cierpienie, a wydobywasz z niego pokój; odrzucasz rozpacz i widzisz, jak budzi się nadzieja”.

Świat uznaje mądrość krzyża za głupstwo. Pytanie, czy my, chrześcijanie, jeszcze w nią wierzymy?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6