Między bungee a spowiedzią

O znajdowaniu sensu w ciężkiej chorobie, radościach na onkologii i miłosnej prozie z ks. prof. Markiem Chrzanowskim rozmawia Agata Puścikowska.

To jaki jest w takim razie sens choroby? Ma związek z Bogiem?

Związek ma taki, że w każdej życiowej sytuacji warto i należy doszukiwać się Bożego sensu i działania. Warto pytać: „Co mogę z tym zrobić, żeby być bliżej Boga?”. W chorobie chciałbym być też bliżej ludzi, którym mogę pomóc. Wtedy jestem po prostu bliżej cierpiącego Chrystusa. I nie dlatego, że jestem kapłanem i zakonnikiem, ale poprzez cierpienie – mogę pozwolić się przybić z Chrystusem do krzyża. Ks. Orione, założyciel mojego zgromadzenia, napisał, że albo się kocha na krzyżu, albo w ogóle. Teraz tego doświadczam namacalnie. Gdy byłem zdrowy, mówiłem i pisałem wiele o krzyżu i cierpieniu. Teraz, gdy przyszło na mnie cierpienie ekstremalne, weryfikuje się to, co wypowiedziałem. Gdybym teraz załamał się, uciekł, spękał i pogniewał się na Pana Boga, znaczyłoby to, że mówiłem nieprawdę. Każdy dzień jest obecnie dla mnie wyzwaniem. I nie wiem, czy podołam. Staram się. Cieszę się, że nie mam problemów ze swoją psychiką, duchowością, z modlitwą, zawierzeniem Bogu. Na początku zresztą sądziłem, że będzie dużo gorzej. Ale łaska Boża mnie wspomaga, czuję to.

Choroba to zmiana życia o 180 stopni...

To prawda. Musiałem całkowicie przestawić moje życie. Byłem bardzo aktywnym księdzem: rekolekcje, wieczorki poezji... Musiałem z tego zrezygnować. Choroba wymusiła to, że nauczyłem się żyć na nowo, inaczej, w nowym położeniu. I może to cudacznie zabrzmi, ale dobrze mi z tym. Potrafię cieszyć się prostymi sprawami, choćby tym, że jestem... samodzielny w toalecie. Cieszę się, że odwiedzają mnie ludzie, że ich spowiadam, rozmawiamy. Że jestem im potrzebny. Małe wielkie radości chorego onkologicznie. Mimo wszystko Pan Bóg działa i układa.

Onkologicznie choruje Ksiądz półtora roku. Bywały momenty, że żegnał się Ksiądz z życiem?

Był moment krytyczny, kiedy niewiele brakowało. Powaga sytuacji dotarła do mnie jednak po czasie, bo podczas kryzysu byłem zbyt słaby i po prostu nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero gdy mój stan się powoli polepszał, uświadomiłem sobie, jak blisko było przejścia na tamtą stronę życia. Nawet nie było wtedy miejsca na lęk czy szukanie sensu. Była walka o życie.

W przypadku choroby szukamy sensu czy... nadajemy sens na siłę?

Gdybym na siłę szukał sensu, nie znalazłbym go. Sens musi być wcześniej. Myślenie o sensie życia, gdy stoi się pod murem, może być trudne. Jeśli natomiast widzisz sens życia (i śmierci) wcześniej, to właśnie pod murem, w dramatycznej sytuacji, on trzyma cię w pionie, pomaga. Jest rezerwuarem nadziei, spokoju. Czerpie się z tego, co już jest głęboko w człowieku. Nie odwrotnie. Gdybym nie miał sensu w sobie, z pustego i Salomon by nie nalał.

Ale to oznacza, że jeśli ktoś buntuje się przeciwko chorobie dłużej niż dobę, nie wierzy naprawdę?

Według mnie istnieją dwa poziomy buntu wobec choroby. Pierwszy to płaszczyzna egzystencjalna. Ponieważ każdy człowiek jest stworzony do życia – wszyscy chcemy żyć. Ja też. Bardzo. I to jest ten pierwszy bunt, jego pierwsza płaszczyzna. Gdy się dowiaduję o chorobie, krzyczę, tłukę się w sobie, zadaję Bogu trudne pytania. Sądzę, że wtedy nawet osoby niewierzące zaczynają przynajmniej myśleć o Panu Bogu. Druga płaszczyzna buntu przebiega na polu duchowym. Jeśli wierzę w Pana Boga, jeśli idę za Nim i służę Mu w innych, jeżeli wiem, że mam dużo do zrobienia i ludzie mnie potrzebują od strony duchowej, to dlaczego mam od nich odejść? Dlaczego może to zostać przerwane? Myślę, że osoby wierzące w czasie choroby i tak mają łatwiej. Mają modlitwę. Choć przestaje to być modlitwa poukładana, „brewiarzowa”, a zaczyna być modlitwą wewnętrzną, z głębi. To rozmowa prawdziwa, z niedomówieniami, porwana, ze łzami.

„Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?”...

Człowiek jest bezradny jak Jezus na krzyżu. Bezradny fizycznie wobec cierpienia. Ale wewnątrz jest... mocny. Świadomość, że nic nie upodabnia do cierpiącego Chrystusa tak jak choroba, wzmacnia. Cierpienie to misterium, tajemnica choroby i krzyża.

A perspektywa choroby i krzyża śmiertelnie chorej młodej matki trojga dzieci?

W czasie choroby i leczenia poznałem również matki, które osierociły dzieci. I faktycznie, mogę sobie jakoś łatwiej wytłumaczyć moją niż ich chorobę. Z drugiej strony w takiej sytuacji Bóg daje chorym łaskę – do zrozumienia. Nigdy nie wiadomo, co się we wnętrzu tych chorych dzieje. Może i oni doznają jakiegoś szczególnego, Bożego oświecenia? Może Bóg w niezrozumiały dla nas sposób wynagrodzi i wynagradza cierpienie?

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6