Nie bez powodu pierwszą zwana

Brak komentarzy: 0

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

publikacja 30.05.2015 06:54

Mierzi nas nieraz przerost zewnętrznej komunijnej oprawy – bywa że w kościele, bywa że w domu.

Przygasają płomienie powyborczych komentarzy – i tych zwycięskich, i tych przegranych. Wszystkie były potrzebne. Nawet te spoza zachodniej granicy, pozwalające zrozumieć, że Niemcy nie rozumieją, czym jest Polska i co się w niej dzieje. A nasze gwiazdy, jak pisałem przed tygodniem, ciągle wskazują drogę.

Jedną z takich gwiazd na przełomie maja i czerwca jest wydarzenie pierwszej komunii. Bo to jest wydarzenie – i dla dziecka, i dla rodziny, i dla parafii. Czyli dla Kościoła. W roku 1939 młody wikary z Buska (to strony Lwowa), zebrał we wrześniu kilkaset dzieci do pierwszej komunii. Od pięciolatków (może i mniej) do dziesięciolatków (pewnie i starszych). Przygotowanie trwało kilka dni. Reszta katechizmu? To już przewidział papież św. Pius X w roku 1910, pisząc, że „nie potrzeba doskonałej znajomości prawd wiary, wystarczy bowiem znajomość niektórych zasadniczych prawd” (Quam singulari). Ks. Adamiuk był później moim wykładowcą pedagogiki. Z czasem został biskupem. Opowiadał o tej pierwszej komunii. Jedno z owych dzieci ma teraz ponad 80 lat i jako gospodyni pomaga mi od dziesięcioleci być proboszczem. Zapamiętała wiele z tamtego okresu i do wspomnień nieraz wraca. Zapamiętała także, co mówił wtedy ich ksiądz: „Trzeba, żeby poszły do komunii. Nie wiadomo, czy przeżyją”. Tylko część przeżyła. Ich pierwsza komunia nie była uroczysta w wojenną jesień. Dzień spotkania z Jezusem tych, co nie przeżyły, też uroczysty nie był. Tak jak i dla Jezusa, gdy ducha w ręce Ojca oddawał. I takich dramatycznych wydarzeń każdego dnia tyle w świecie... Na Bliskim Wschodzie, w Afryce... Nie pytam, dlaczego. Wiem, że odpowiedzi w perspektywie tego świata nie ma zadowalającej. Cierń w sercu zostaje.

Jest tych dziewięcioro komunijnych u mnie. Każde z nich jest innym światem. Zróżnicowanie większe niż bywało nawet dziesięć lat temu. „Proszę księdza, czy ... (tu imię dziecka) będzie mógł pójść do komunii?” Będzie, będzie – odpowiedziałem. Teraz już wiem, z jakim przejęciem się spowiadał, jak w czasie próby wpatrywał się w moją dłoń, w której hostii jeszcze nie było, jak starał się wszystko zrobić akuratnie. Przecież to jego wyznanie wiary i jego modlitwa wypowiadana całym sobą. Nawet, jeśli my tego nie pojmujemy – Jezus rozumie. Czy nie po to zstąpił do naszej mrocznej nieraz krainy?

Mierzi nas nieraz przerost zewnętrznej komunijnej oprawy – bywa że w kościele, bywa że w domu. No cóż, mimo wszystkich niedostatków i narzekań żyje się nam lepiej i bardziej kolorowo. Początek i zakończenie roku szkolnego nawet w wiejskiej szkółce z uroczystą oprawą. Bal maturalny – to już nie ma o czym mówić. Wesela – toż to już cały przemysł. Nie twierdzę, że każda okoliczność usprawiedliwia każdą wystawność. Ale jak nie należy przesadzać w wystawności, tak nie powinno się przesadzać w jej osądzaniu. Bóg znajdzie drogę do każdego serca – choć jest prawdą, że człowiek czasem tę drogę Bogu utrudnia i wydłuża. Dlatego już Izajasz wołał: „Prostujcie ścieżki dla Pana”. A komunijnym dzieciom te ścieżki prostować trzeba nie tylko przed, ale jeszcze długo po pierwszej komunii. Nie bez powodu pierwszą ją zwiemy.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..