On JEST. Ja jestem
Kim jest Ten, którego spotykam? Nie wiem – powiedziałby św. Grzegorz z Nazjanu. Nie wiem, choć widzę, nie wiem, choć wierzę. Nie wiem, bo to co podpowiada mi rozum jest ograniczone. Rezygnuję z siebie, pozwalając Mu działać we mnie. Doświadczam. I nie muszę nazywać. Jakub Szymczuk /Agencja GN

On JEST. Ja jestem

Komentarzy: 1

Joanna M. Kociszewska

publikacja 24.05.2013 23:45

Kim jest Ten, którego spotykam? Nie wiem – powiedziałby św. Grzegorz z Nazjanu. Nie wiem, choć widzę, nie wiem, choć wierzę. Nie wiem, bo to co podpowiada mi rozum jest ograniczone. Rezygnuję z siebie, pozwalając Mu działać we mnie.

W dużej mierze obecne zainteresowanie życiem duchowym ma podłoże psychologiczne. Ludzie interesują się tym, w jakim stopniu modlitwa i medytacja może nauczyć ich czegoś o nich samych. Raczej postrzegają wszystko pod kątem osobistego rozwoju – pisze o. John Main, OSB.  – Jednak to frapujące przyglądanie się sobie może mieć dla duchowej ścieżki skutki katastrofalne. Istnieje niebezpieczeństwo, że gdy będziemy medytować i osiągniemy lepsze poznanie siebie, będziemy chcieli za tym pójść. Szybko jednak odkryjemy, że schodzimy ze ścieżki medytacji prowadzącej do nieograniczonej wiedzy i mądrości. […] Istnieje tutaj ogromne niebezpieczeństwo bycia urzeczonym sobą samym, tym co się dzieje w naszym umyśle. Możemy w ten sposób zapomnieć, że trwamy na drodze prowadzącej do tajemnicy Boga. Jezus mówi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie”.

Na to ostrzeżenie warto zwrócić uwagę może szczególnie dlatego, że pochodzi od kogoś, kto tę drogę modlitwy, czy może szerzej: tę drogę życia, bardzo ceni. Na drodze medytacji – jak na każdej innej drodze - również czekają na człowieka niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest skupienie się na sobie i zapomnienie o Bogu, którego kiedyś chcieliśmy szukać. Jeśli tak się stanie, to w pewnym momencie zdamy sobie sprawę, że utknęliśmy w ograniczonej wiedzy samooddzielenia – mówi o. Main. Co z tym zrobimy dalej? Czy zdecydujemy się porzucić siebie, by dążyć do Boga? A może porzucimy Boga, by dążyć do siebie?

Wiele się mówi o korzyściach z medytacji. Najróżniejszych. Życiowych, biznesowych… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bardziej to tej formie modlitwy szkodzi niż pomaga. Owszem, takie korzyści się pojawiają. Owszem, są to argumenty które przekonują nawet sceptyków. Ale podejście w stylu „to się opłaca” z założenia skupia na sobie. Zamiast o korzyściach, mówmy o owocach Ducha Świętego, Jego modlitwy w nas. A są nimi – jak przypomina św. Paweł - miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie…

Wiele niepokoju budzi strona techniczna. Dlaczego mamy siedzieć wyprostowani? Bo to przeciwdziała senności. Dlaczego zaleca się skupienie na oddechu? Ma to pomóc w oderwaniu się od myśli i obrazów krążących w naszej głowie. Dlaczego to, a nie inne słowo? Ma być pomocą w skupieniu się, w koncentracji na obecności Boga i niczym więcej. W pewnym sensie nie jest ważne, co oznacza. Chodzi tylko o to, by skupiało na Bogu. Nie na naszych wyobrażeniach o Nim.

Technika ma tylko pomagać w oderwaniu się od siebie i zanurzeniu w Nim. Spotkaniu z Nim. Tym, który JEST. I w którym my jesteśmy.

Na koniec: medytacja nie jest modlitwą jedyną, konieczną ani najlepszą. Jest jedną z wielu modlitw w Kościele. O. Laurence Freeman OSB tłumaczy: one ze sobą nie rywalizują. Modlitwa jest kołem, którego szprychy oznaczają różne formy modlitwy. W centrum tego koła odnajdujemy Chrystusa, który modli się w nas w Duchu Świętym.

Nie można oczekiwać od medytacji wszystkiego. Nie ma szans, by była katechezą. Nie będzie pogłębiała znajomości Pisma Świętego. Nie zastąpi życia sakramentalnego. Nie oczekujemy tego wszystkiego od innych form modlitwy – czemu nagle medytacji stawia się zarzut, że tych oczekiwań nie spełnia? Ona ich spełnić nie może.

Medytacja jest spotkaniem z Absolutem. Bezimiennym – bo Ten, którego spotykamy, nie wymienia swojego Imienia. My – jak św. Jan – nie ośmielamy się pytać, bo wiemy, że to jest Pan. Wystarczy, że On JEST. Kocha. I my jesteśmy. Imię – które znamy, bo je nam objawił – podaje nam wiara.

Nic dziwnego, że ci, którzy nie uwierzyli Objawieniu, spotykając Go próbują opisać na swój – ludzki sposób. Tworzą na tej podstawie swoje – ludzkie – filozofie. Bardziej lub mniej niedoskonałe. Ale i to, co my wiemy, to ledwo plecy Pana Boga. Między Stwórcą a stworzeniem nie można stwierdzić tak wielkiego podobieństwa, iżby nie można było mówić o jeszcze większym niepodobieństwie.

Na początku poznania Boga zawsze jest tajemnica.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..