Pięćdziesiąt lat – to tak w sam raz, żeby już coś wiedzieć o życiu. O życiu księdza...
„Tak, prawdą jest, że niektórzy z kapłanów popełnili czyny karnie zakazane i wywołali wiele problemów. To musi zostać przebadane, a następnie odpowiednio ocenione i ukarane. Jednak te przypadki dotyczą bardzo małego procentu wszystkich duchownych – napisał kardynał Cláudio Hummes, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa w liście z okazji Roku Kapłańskiego rozpoczynającego się 19 czerwca. Roku, który ma być „rokiem pozytywnym”. Czasem patrzenia na kapłaństwo nie przez pryzmat marginesu, ale sensu i celu. Zaczynamy więc naszą refleksję. Pierwszymi przewodnikami czytelników Gościa będą księża, którzy w tym roku świętują Złoty Jubileusz Kapłaństwa.
Dłonie prawdę powiedzą
„Powinien być to Rok (…), w którym Kościół, (…) całemu światu, chce powiedzieć, że jest dumny ze swoich kapłanów, że ich kocha, bardzo ceni i podziwia. (…). Kapłani nie są ważni z powodu tego, co czynią, ale ze względu na to kim są.”
Kto widział ręce ks. prałata Stanisława Kościelnego? Potężne, mocne, spracowane. Jak dłonie ojca, który stracił zdrowie z miłości do swoich dzieci. Takich księży jest coraz mniej. Od czasu do czasu młody proboszcz ogłosi triumfalnie swoje odkrycie, że ludzie kochają, gdy się z nimi pracuje. Gdy nie zajmuje się stanowiska zarządcy czy menadżera, ale przewodnika, nauczyciela i współpracownika. Starzy kapłani wiedzą o tym bardzo dobrze. Przyzwyczaili ludzi, że to ksiądz chwytał pierwszy za kielnie, taczkę, pędzel czy łopatę. Potem dopiero dołączali inni. Najmocniej działało to na tych niezdecydowanych. Przykład księdza dodawał zapału do pracy. Czasami był wyrzutem sumienia, co też dopingowało. Tak Polacy uczyli się dobra wspólnego. – Niektórych trzeba było po prostu uczyć pracy – wspomina proboszcz z Bystrzycy Górnej. – Mają dzisiaj niesamowitą radość z tego, że tego czy tamtego od księdza się nauczyli. Życie parafialne to nie tylko duchowa walka. Bardzo często, a w przypadku starszego pokolenia to norma, ludzie potrzebowali najpierw człowieka, z krwi i ciała, który będzie z nimi pracował ramię w ramię, którego będą mogli widzieć zmęczonego i zaangażowanego. Tylko tak można było u nich zdobyć autorytet i szacunek. Wiedziałem o tym od zawsze. Na tym wygrałem – podkreśla kapłan z pięćdziesięcioletnią historią duszpasterzowania za sobą – ksiądz jak ojciec.
Komuna – wróg zbawienia
„Przeważająca większość kapłanów to prawi ludzie, którzy poświęcili się wypełnieniu swojej służby pielęgnując życie modlitwy i podejmując czynnie pastoralną troskę w imię miłości bliźniego.”
W komunizmie nie tylko dorastali, ale także pracowali. Święceni w roku 1959. Do wrocławskiego seminarium przyszło ich ponad stu trzydziestu. Pięć lat formacji zweryfikowało powołanie. Kapłanami zostało sześćdziesięciu pięciu. Dzisiaj na Dolnym Śląsku, w Metropolii Wrocławskiej, żyje ich jeszcze trzydziestu czterech. Trzydzieści lat to szmat czasu. Tyle właśnie upłynęło od dnia prymicji, zanim mogli usłyszeć: „Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm”. – Żeby można było sobie poradzić z zazdrosną o rząd dusz władzą, trzeba było najpierw ludzi zjednoczyć pod Bożym sztandarem. Wtedy, w latach rozkwitu komunizmu, walka toczyła się naprawdę bezpardonowo. Komuniści robili wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony, jako bardziej atrakcyjni od Kościoła, jako bliżsi ludziom i patrioci. Wielu z nich było autentycznie „wierzącymi” w utopię Marksa i Lenina. Dla nich umacnianie ustroju to był sens życia i lekarstwo na całe zło tego świata. Jak fanatycy – wspomina ks. prałat Jan Miłoś, kolejny ksiądz świętujący Złoty Jubileusz, proboszcz parafii w Milikowicach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.